Częścią przygotowań do wyprawy było rozpoczęcie w miarę regularnego biegania. Chodziło o poprawienie kondycji oraz
wzmocnienie nóg przed wycieczkami po górach. Samą jazdę na rowerze trenowałem od wiosny, więc nie powinno być z tym większego problemu. Wydarzenia ostatnich miesięcy oraz chęć sprawdzenia się przed fizycznymi i psychicznymi wyzwaniami sprawiły, że postanowiłem przebiec maraton. Tak naprawdę nikt nie jest w stanie przewidzieć jak zachowa się w sytuacji ekstremalnej ani ile siły i wytrzymałości będzie w stanie z siebie wykrzesać, dopóki przed taką sytuacją nie  stanie. Można jednak podejmować coraz trudniejsze wyzwania po to, żeby podjęcie decyzji w sytuacji ekstremalnej przyszło nam ciut łatwiej. Stąd też pomysł na pokonanie maratonu – próby siły psychicznej i wytrzymałości organizmu. Bieganie przez 2 miesiące z pewnością nie jest idealnym przygotowaniem, więc tym większe wyzwanie pokonania samego siebie. Pomyślałem, że udowodnię sobie, że jestem gotowy do tej wyprawy.
Niedługo po moim podjęciu decyzji o uczestnictwie, zbieg trudnych w ostatnim czasie wydarzeń sprawił, że Kasia również podjęła decyzję, że pobiegnie. Kasia, ze względu na poważne złamanie nogi nie biegała w ogóle od kilku lat. Mój bieg wydawał się mało prawdopodobny ale Kasi? Wręcz niemożliwy. I chyba właśnie dlatego podjęła taką decyzję. Kasia chciała pokazać, że niemożliwe jest możliwe, jeśli się tego wystarczająco mocno pragnie. I że jest na tyle silna, że potrafi przezwyciężyć wszystkie trudności.
Tym sposobem zaczęliśmy trenować wspólnie na około dwa miesiące przed Poznań Maraton 2011. W tym czasie udało nam się przebiec dwukrotnie 20km i wszystko wskazywało na to, że nie będzie tak źle jak się wydaje. W końcu maraton to tylko dwa razy taki odcinek. Niestety podczas biegu maratońskiego okazało się, że jest to dość błędne myślenie ;) . Zmęczenie nie rośnie proporcjonalnie i to jak czujesz się po przebiegnięciu połowy nie miało absolutnie nic wspólnego z tym jak czujesz się pod koniec biegu. Zmęczenie nóg dało o sobie znać na 34 kilometrze i pojawiło sie dosłownie nagle. Do tego kilometra był to całkiem przyjemny bieg, ale dalej było to już prawdziwe wyzwanie i droga przez piekło. W czasie swojej walki mocno ściskałem kciuki, aby Kasia nie poddała się i dobiegła do mety. W głębi czułem, że ten maraton jest jej bardziej potrzebny niż mnie i że musi go ukończyć. Biegliśmy osobno, więc nie wiedziałem jak sobie radzi.
Dowiedziałem się na mecie. Pojawiłem się na niej po 4h i 21m i z niecierpliwością oczekiwałem na Kasię, choć po treningach wiedziałem, że nie pojawi się tak szybko. Wreszcie Kasia wyłoniła się z zakrętu i powoli wbiegła na metę uzyskując czas netto 5h 59m. Niemożliwe nie istnieje.

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.