03
Nov

Za osiem dni bedziemy wylatywac. Z dwoch krancow swiata. Nie widzielismy sie z bratem od 7 miesiecy. Spotkamy sie mniej wiecej posrodku swiata. No i w zasadzie na jego szczycie. Pierwszy przystanek dla mnie to Kuala Lumpur. Pozniej New Delhi. Pozniej, juz razem, przelot do Leh. Trzy loty. Z poziomu morza prosto na 3500m.

Po raz pierwszy odczuwam nerwowke. Przygotowania. Oczekiwanie. Nieznane. Nerwowka potrwa juz teraz kilka dni. Pomoze mi sie skupic i zorganizowac. Tuz przed samym wylotem przejdzie w skupienie i opanowane oczekiwanie. Radosc. Spokoj. Oczekiwanie na przygode.

Planowalismy ekspedycje piesza albo rowerowa z bratem juz od bardzo dawna. Bylo wiele roznych pomyslow, ale jakos nigdy nie bylo ostatecznej decyzji. Teraz powoli do mnie dociera ze jedno z wielu dlugooczekiwanych marzen powoli staje sie rzeczywistoscia.

Czesto, jak sie cos dlugo planowalo, to w momencie realizacji jest to dosc ciezko przetrawic. Jakby wydazenia przerastaly nasze mozliwosci “przelkniecia” rzeczywistosci. I czesto wydarzenia wtedy docieraja do nas pozniej. Juz po fakcie. Tym razem jednak, mysle ze wydarzenia dotra do nas wczesniej. Sam projekt jest olbrzymi, i ciezar, ogrom tego przedsiewziecia juz czuje, i przezywam.

Czekam na chwile wylotu. Czekam na spokoj. Spokoj jaki nastaje jak przygotowania sie juz skonczyly. Spokoj, jaki nastaje jak juz sie jest w drodze. W drodze w nieznane, a jednoczesnie tak proste i bliskie. Czesto wydaje mi sie ze podroze sa gleboko zakorzenione w ludzkiej psychice, w tych prymitywnych czesciach naszego mozgu i umyslu, i dlatego sa takie naturalne. Odkrywamy nieznane, ale tak naprawde odwiedzamy miejsca ktore nasi przodkowie wielokrotnie odwiedzali, czyli jakby odkrywamy kim tak naprawde jestesmy. Z tej wiekszej, wielopokoleniowej perspektywy.

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.