Pacta sunt servanda czyli jak dorośli okłamują dzieci
|Zdarzyło mi się kiedyś pracować w kafejce internetowej. Biznes oparty był o nasze krajowe standardy, czyli tak zwany biznes po polsku. Nie sprowadzał się więc jedynie do udostępniania Internetu na stacjach roboczych, bo wiadomo, że by się z tego nie wyżyło. Kafejka była więc punktem ksero, punktem laminowania dokumentów, punktem wydruków czarno-białych i w kolorze, punktem przepisywania tekstów oraz punktem sprzedaży biletów autobusowych. Na swojej zmianie byłem jedyną osobą, która to obsługiwała. W sumie, teraz jak na to patrzę to zdobyłem kawał doświadczenia, więc polecam się jakby ktoś chciał coś zalaminować. Na zapleczu w godzinach dopołudniowych urzędował szef, który dodatkowo handlował przez sieć układami scalonymi i lutował płytki drukowane do różnych zastosowań. Tak więc PPHU pełną gębą. Moja robota nie była z tych, co to można zobaczyć na filmach o maklerach giełdowych. Ceny w kafejce były wysokie to i klientów było mało. Szef wychodził z założenia, że woli obsłużyć mniej klientów za wyższą stawkę niż więcej klientów za niższą. Finansowo wyjdzie na to samo a jest mniej sprzątania i mniej się sprzęt zużywa. Trudno było się z nim nie zgodzić. Zresztą, w ogóle szef wychodził z wielu założeń i dlatego pozwoliłem sobie zarysować nieco tę sytuację.
Otóż raz, przy jakiejś rozmowie dotyczącej zdaje się kandydatów do pracy (pracowałem zmianowo, więc musiał mnie ktoś zastępować), szef powiedział mi rzecz, która utkwiła mi do dziś (a było to… mmm… no jakieś 12 lat temu).
Nie może być tak, że ktoś jest uczciwy w pracy a nieuczciwy w domu. Albo ktoś jest uczciwy albo nie jest.
Zacząłem się nad tym zastanawiać i po jakimś czasie zasadę tę przyjąłem jako swoją. Nie, nie znaczy to, że nie zdarza mi się być nieuczciwym. Oczywiście, że mi się zdarza. Ale wynika to raczej z moich słabości a nie z faktu, że daję sobie przyzwolenie na bycie nieuczciwym w jakichś obszarach swojego życia. Albo w stosunku do niektórych ludzi. Są to incydenty, których raczej nie można pogrupować. Poza tym, słowa szefa traktuję nieco szerzej (może on też je traktował szerzej, ale niestety nie miałem okazji z nim o tym pogadać). Jak kto zachowuje się w jednej sferze swojego życia, tak zachowuje się w innych. Jeśli ktoś gardzi ludźmi w pracy, to raczej nie jest ich miłośnikiem jak z niej wychodzi. Jeśli ktoś ma na boku inny obiekt pożądania od kilku lat, to nie łudźmy się, że w pracy odznacza się wysokimi normami moralnymi. I tak dalej.
Odkąd pojawiły się w naszym domu dzieci, kładziemy duży nacisk na to, by być w porządku w stosunku do nich. A chodzi o konkretnie o umowy z nimi oraz o poszanowanie ich potrzeb. Pilnujemy danego słowa i wymagamy również tego w drugą stronę. Jeśli któreś z rodziców powiedziało „za chwilkę się z Tobą pobawię“, to choć jest tysiąc innych rzeczy do zrobienia, znajdujemy kilka minut by się pobawić. Nie dlatego, że chcemy w danym momencie (zazwyczaj nie chcemy), ale dlatego, że obiecaliśmy. Jako, że mamy obsesję na tym punkcie, to zwracamy na to uwagę gdy nasze dzieci wchodzą w interakcję z innymi dorosłymi (lub okazjonalnie obserwujemy jak inni dorośli zachowują się w stosunku do swoich dzieci).
Wniosek jest taki, że niestety, dorośli kłamią dzieci jak z nut.
To, co zauważyliśmy to fakt, że dorośli często zbyt wiele obiecują dzieciom, choć już w momencie wypowiadania wiedzą, że tego nie spełnią. Mówią, że się pobawią a póżniej tego nie robią. Mówią, że włączą bajkę a póżniej tego nie robią. Mówią, że wspólnie z nimi porysują a później tego nie robią. Mówią, że zagrają razem w grę a później tego nie robią.
Dziecko mówi wtedy:
„Miałaś się ze mną pobawić.“
Na co dorosły odpowiada:
„Wiem, ale jest już późno i musisz iść spać.“
„Tak, ale teraz musimy wyjść. Może jutro.“
„Ja tak powiedziałam?“
„Pobawimy się innym razem jednak.“
„Pobaw się z Julką.“
„Zapomniałem. To następnym razem.“
Takie wytłumaczenia przychodzą dorosłym bez zająknięcia w stosunku do dzieci, choć w stosunku do innych dorosłych to już nie za bardzo. Wyszłoby wtedy coś takiego.
Dorosły A mówi:
„Cześć stary, gdzie jesteś? Umówiliśmy się na 7, jest już 8 i ja tu czekam przy barze.“
Na co, dorosły B odpowiada:
„Wiem, ale jest już późno i muszę iść spać. Może jutro?“
„Tak, ale teraz musimy wyjść z żoną. Dam znać.“
„Ja się z Tobą umówiłem?“
„Spotkajmy się innym razem.“
„Spotkaj się ze Zbyszkiem.“
„Aha. Zapomniałem. To się zdzwonimy.“
Nie trudno przewidzieć, że po takiej rozmowie szanse na kolejne spotkanie są niewielkie. Kolega się lekko mówiąc z.d.e.n.e.r.w.u.j.e a dorosły B wyjdzie na niesłownego dupka w dodatku bez kszty skruchy. Nie za ciekawie.
Co więc różni te dwie sytuacje?
Konsekwencje.
W sytuacji z kolegą konsekwencje następują natychmiast i są dość gwałtowne. Szybko można przewidzieć skutki takiego zachowania. Dorosły wie, że jak tak odpowie to straci zaufanie przyjaciela czy współpracownika. A to wiąże się z negatywnymi odczuciami. Chce ich uniknąć, więc pilnuje swoich zobowiązań i danego słowa. (oczywiście rozważamy tu sytuację uczciwości w stosunku do innych dorosłych i nieuczciwości w stosunku do dzieci – na potrzeby artykułu dorosły, który łże i dorosłym i dzieciom jest ok, bo przynajmniej spójny ;)).
W kwestii dziecka sytuacja jest nieco inna. Konsekwencje nie następują natychmiast i często nie są gwałtowne. Dorosły ponadto odczuwa większą przyjemność z robienia swoich (dorosłych) rzeczy niż odczuwa przykrość związaną z odmową. Przykro jest głównie dziecku, nie dorosłemu. Konsekwencje są odłożone w czasie (dziecko buduje sobie obraz „ty zawsze tak mówisz a póżniej nie robisz“) przez co, nie jest to zauważalne natychmiast (choć czasem jest – płacz dziecka, czy wybuchy złości).
Jeśli więc uważasz się za słownego człowieka, to dotrzymuj słowa i w stosunku do dorosłych i w stosunku do dzieci. Nie można być przecież słownym dla jednych a niesłownym dla drugich. Jak by to szef z kafejki powiedział, albo ktoś jest słowny, albo nie jest.
Poza tym… Dziecko to też CZŁOWIEK, tylko że mały.