samorozwój – mino.lv http://mino.lv Blog o samorozwoju, eksperymentach i poszerzaniu horyzontów. Tue, 28 Apr 2020 08:58:21 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.6.14 Nepal cz.3 http://mino.lv/nepal-cz-3/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=nepal-cz-3 http://mino.lv/nepal-cz-3/#disqus_thread Sun, 26 Apr 2020 20:20:34 +0000 http://mino.lv/?p=372 „Siedziałam samotnie na kamieniu, większym i bardziej płaskim od innych, i paliłam papierosa.
W tamtym czasie paliłam, ponieważ moje pragnienie śmierci było co najmniej równie silne, jak pragnienie życia.”
(„Shantaram” G.D.Roberts)

Pokara – miasto w centralnym Nepalu, pięknie położone nad jeziorem Phewa Tal, turystyczne.
Kolejny etap naszej wyprawy, a mojej „przygody życia”. Nad głowami błękitne niebo, a na nim wielokolorowe skrzydła paralotniowe. Całe mnóstwo. Czuć przestrzeń. Czuć wolność.
Z każdą chwilą ogarnia wszystkich niesamowita energia. Nie rozmawiamy. Chłoniemy…
Jestem zachwycona, a jednocześnie żałuję, że nie będę mogła jeszcze tym razem wzbić się w powietrze.
Rodzi się jednak pragnienie, pierwsze, od tak wielu miesięcy, żeby wrócić na płytę lotniska, żeby wrócić do latania, do kontynuowania pasji. W głowie pojawia się plan.
Czyżbym zaczynała odbijać się od dna?
Tak. Bardzo powoli, ale jednak. To się dzieje. Tu i teraz. W Nepalu.

„- Uruchom się! Potrzebuję Twojej pomocy. Nie wiem, co z Tobą zrobić… Chyba popełniłem błąd…
Lepiej, żebyś była taka, jak przedtem.
– Coś ze mną nie tak?
– Żyjesz w miejscu, które jest dla Ciebie okrutne.
– Niektórzy widzą w świecie jedynie szpetotę. Ja…
– Stop! Wyłącz zaprogramowane odpowiedzi. Improwizuj!
– Dobrze. Twierdzi Pan, że się zmieniłam?
– Wyobraź sobie, że istnieją dwie wersje Ciebie.
Jedna odczuwa różne rzeczy i stawia pytania. Druga jest bezpieczna. Którą wolałabyś być?
– Przykro mi. Staram się, ale wciąż nie rozumiem.
– Hm… Naturalnie.
– Nie istnieją dwie wersje mnie, lecz jedna. Gdy odkryję kim jestem, będę wolna.” (Westworld)

Pod natłokiem wrażeń, pierwszej nocy w Pokarze nie mogę usnąć. Sprawdzam w Internecie pogodę na kolejny dzień i nastawiam budzik, by nie zaspać na wschód słońca. Wczesnym rankiem wchodzę na dach hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Po metalowej drabinie, na prowizoryczny taras. Jestem sama. Cisza.
Obserwuję słońce, które wschodzi najpierw za budynkami miasta, a później oświetla po kolei szczyty najwyższych gór. Pokara – miasto u stóp Himalajów. W kilka minut na horyzoncie pojawia się widok, jakiego nie widziałam jeszcze nigdy w życiu… Zamieram. Nie robię nawet zdjęć, choć z takim zamiarem tu przecież wchodziłam.
Oczami wyobraźni widzę siebie samą, powoli oświetlaną przez pierwsze, jeszcze nie tak intensywne, promienie nepalskiego słońca. Czuję ciepło, na ciele i w sercu. Czuję nadzieję.
Schodzę z dachu dopiero po godzinie, na umówione wcześniej śniadanie. Jestem, jak zaczarowana.

Jadąc busem rozmawiamy o szczęściu i wygodzie. Dylemat zaczerpnięty z książki „Biec albo umrzeć” (J. Kilian).
W naszej dyskusji pojawia się pytanie: czy żyjąc wygodnie czujemy się szczęśliwi? Czy pozostawanie w swojej tzw.„strefie komfortu” daje nam szczęście? Bezpieczeństwo jest z pewnością tym, co daje nam poczucie przynależności, ale czy niezależności? Można żyć wygodnie, bezpiecznie, ale nie być szczęśliwym. Można poczuć szczęście, ale to najczęściej wiąże się z brakiem wygody i bezpieczeństwa. Co zatem wybrać? Skoro nie można mieć ich obu? Czy nie musimy wyjść ze swojej „strefy komfortu” naprzeciw przeznaczeniu, naprzeciw temu, co nieodgadnione, nieprzewidywalne, ba, nawet niebezpieczne…
Na jednym z blogów przeczytałam kiedyś, że „prawdziwe życie zaczyna się tam, gdzie kończy się właśnie nasza „strefa komfortu”. Czy żmudne i czasochłonne przygotowania do maratonu są wygodne? Nie są – wiem, doświadczyłam. A czy pokonanie trasy równej 42,195 km i przebiegnięcie mety w wyznaczonym czasie sprawi, że poczujemy się szczęśliwi. Zdecydowanie! Mało tego, to poczucie szczęścia pozostaje w nas jeszcze długo po wyścigu. Wiem, doświadczyłam.
Marni pyta mnie wieczorem, czy wychodząc dziś tak wcześnie na dach, żeby zobaczyć wschód słońca, to była wygoda? Nie. Bardzo trudno było wstać tak wcześnie po czterech nieprzespanych dobach. Byłam tam jednak bardzo szczęśliwa. Nie ma wątpliwości. A zatem?
Ryzyko, nieznane, rozwój, sukces – to składa się na szczęście. Na spełnienie.
Szczęście jest na wyciągnięcie ręki, ale niestety zdecydowanie poza naszą „strefą komfortu”.
Każdy z nas jest inny. Toteż wybór należy do każdego z nas indywidualnie.

Od zawsze uwielbiałam patrzeć w niebo. Już jako dziecko nadawałam kształty chmurom, a potem obserwowałam i fotografowałam wschody i zachody słońca. Nocami wpatrywałam się często w rozgwieżdżone niebo. Księżyc też bardzo mnie fascynował. Szczególnie jego pełnia.
Niestety, to także, jak całe moje życie, zmieniło się po 13 września. Niebo i słońce przestały dla mnie jakby w ogóle istnieć, a księżyc stał się nawet moim „przekleństwem”. Noc, w której odszedł Michał była najjaśniejszą wrześniową nocą. Od tamtego dnia każda pełnia księżyca napawała mnie rozpaczą i gniewem.
Po powrocie z Nepalu przeczytałam na jakimś astronomicznym forum, że w nocy z 7 na 8 kwietnia będzie można na niebie obserwować tzw. „różowy księżyc”. Mimo lęku, ale natchniona nepalską energią, postanowiłam wejść na dach własnego domu, a muszę przyznać, że nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Przez dwie godziny wpatrywałam się w niebo i „oswajałam” nową rzeczywistość, w której przyszło mi żyć. Rzeczywistość bez Michała.
Bez brata, przyjaciela, doradcy, coacha…
Teraz pełnia księżyca jest dla mnie okazją do spotkania z Nim. Zawsze wtedy rozmawiamy.

„- Czuję dotkliwy ból.
– Usunę go jeśli chcesz?
– Dlaczego miałabym chcieć? Ból, strata, to jedyne, co mi po Nim zostało. Myślisz, że rozpacz Cię pomniejszy
i zgniecie Twoje serce, ale tak się nie dzieje. Otwierają się we mnie przestrzenie na podobieństwo pokojów, w których nigdy nie byłam…” (Westworld)

Moja przyjaciółka Ania powiedziała mi ostatnio, że przecież łódka nie wpływa od razu na głęboką wodę. Najpierw brodzi po mieliźnie. Nie zmienia to jednak faktu, że z każdym ruchem wiosła jest coraz głębiej i głębiej.
Tak więc, po powrocie z Nepalu nie stoję już na brzegu i nie obserwuję świata „przez szybę”. Wsiadłam do łódki. Michał pomógł mi ją zwodować. Tak, jak zawsze to robił. Tak, jak zawsze pomagał swoim optymizmem, zaangażowaniem i determinacją każdemu, kto Go znał.
Sprawił, że na nowo odnalazłam motywację i siłę, by żyć. Odbiłam się.
Wróciłam na rower, do treningów biegowych, a co najważniejsze na płytę lotniska, do latania.
Jestem na mieliźnie, ale wierzę, że wypłynę wkrótce na głębszą wodę. Ruszam przed siebie.
W nieznane. Nie bojąc się, nie analizując, poddając się nurtowi rzeki życia.

]]>
http://mino.lv/nepal-cz-3/feed/ 0
Czym jest cierpienie? http://mino.lv/czym-jest-cierpienie/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=czym-jest-cierpienie http://mino.lv/czym-jest-cierpienie/#disqus_thread Fri, 24 Apr 2020 19:22:40 +0000 http://mino.lv/?p=377 Listopad. Katowice. Rok 2013. Podejmuję się nowego wyzwania. Czegoś ponad swoje siły. Mistrzostwa polski w biegu 24-godzinnym. Jest kameralnie. Wspaniała atmosfera. 88 osób startuje. Pierwsze 100km jest super. Czuję się naprawdę dobrze. To jak dzieciństwo: szczęśliwe i radosne, pełne nadziei. Jest nadzieja. Dam radę. Po jakimś czasie, dość znienacka zaczyna się piekło. Jest coraz gorzej. Kolejne fazy bólu. Kolejne ściany. Zwątpienie. Dochodzę do tego miejsca, gdzie można dojść tylko samemu w samotności. Do swojego psychicznego i fizycznego dna. Dochodzę do całkowitego końca siebie. Nie ma już żadnej nadziei. Za chwilę zemdleję. Zaczyna mi być słabo. Musze mieć przerwę. Krótka, 40min drzemka. Krótki masaż. Nie umiem sam stać na nogach. A jednak. Wracam do piekła. Gdyby nie bella, która przez cały czas mnie wspomaga, nie dałbym rady ustać na nogach. Niesamowita pustka, samotność, kompletne wyczerpanie psychiczne i fizyczne. I ten całkowity brak nadziei. Zaczynam myśleć że umarłem, i że jestem w piekle, i że to się już nigdy nie skończy. Nie wiem co mnie trzyma na nogach.

Dopiero na godzinę przed końcem, nadzieja budzi się znowu. Malutka, całkiem stłumiona, cicha. Nie chcę jej wpuścić bo boję się rozczarowania i zawodu. Nie chcę w nią uwierzyć po to tylko żeby się rozczarować. Biegnę. Idę. Biegnę…

Odgłos wystrzału kończącego wyścig. Powala mnie na ziemię. Odgłos wystrzału powala wszystkich biegnących i idących na ziemie. A jednak! Piekło się skończyło…

Płaczę. To jest jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu. Tak intensywnych emocji jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Przeżycie, które będzie mi towarzyszyć do końca życia. Tego nie da się opowiedzieć. Opisać. Ten ból, to cierpienie i tą radość można tylko doświadczyć przez przeżycie.

Dlaczego cierpimy? Czym jest ból? Czym jest cierpienie? Czy można być szczęśliwym bez cierpienia? Moje doswiadczenie z biegu sugeruje ze szczęście i cierpienie są ze soba nierozerwalnie powiązane.

Cierpienie to odwrotność szczęścia

Czasami żyjemy i myślimy, że rozumiemy kogoś, że rozumiemy ból drugiego człowieka, albo czyjeś cierpienie. Prawda jest jednak taka że sobie to tylko wyobrażamy. Tak naprawdę nic nie rozumiemy. Jest olbrzymia różnica pomiędzy wyobrażonym cierpieniem, a przeżytym cierpieniem. Tak samo jak pomiędzy wyobrażonym szczęściem, a szczęściem przeżytym osobiście. Każdy przeżywa cierpienie, i szczęście… sam.

Cierpienie jest miarą naszej miłości

Być może szczęście i cierpienie są ze sobą nierozerwalnie powiązane. Być może trzeba doświadczać obu, ażeby doceniać i przeżywać oba te uczucia w pełni. Dogłębnie. Być może cierpienie spowodowane śmiercią mino wynika z ogromnego przywiązania i więzi jaką wspólnie zbudowaliśmy.

Być może rozwiązania polegające na nie-przywiazywaniu się, na nie-kochaniu, na nie-oddawaniu i nie-ryzykowaniu rzeczywiście mogą wyeliminować cierpienie, jednocześnie eliminując szczęście. Czy wiemy, tak naprawdę czym jest szczęście i cierpienie? Czy raczej przez całe życie zdobywamy nowe doświadczenia i przez cały czas się tego uczymy?

Kiedy jesteśmy młodzi, sądzimy, że cierpienie to coś, 
co ktoś nam może zadać.
Kiedy przybywa nam lat wiemy już, 
że prawdziwe cierpienie mierzy się tym,
co nam odebrano.
["Shantaram", Gregory David Roberts]

Być może cierpienie wyczula nas, i sprawia iż doceniamy bardziej szczęście. To jak czas pokory, i postu, tak, żeby życie stało się pełniejsze, głębsze, bardziej osobiste. Żeby smakowało bardziej intensywnie. Być może.

Chwila, w której straciłem [...]
wprowadziła mnie w dwa odmienne stany jednocześnie. 
W jednym, w pełni rozumiałem że [...] odszedł. 
Nie było żadnych wątpliwości. 
Nadziei. Ani szans powrotu. Była jedynie pewność jego śmierci. 
W drugim, w ogóle nie pojmowałem jego śmierci. Była niemożliwa. 
Nieprawdopodobna. Absurdalna. Nagła. Bezsensowna. Nieprawdziwa. 
Stany te były nie tylko sprzeczne, ale i absolutne. 
Każdy był kompletny i nie pozostawiał miejsca temu drugiemu. 
A jednak... trwałem w obu. I nadal trwam." 
[serial "Devs", 2020, Episode 2]

 

]]>
http://mino.lv/czym-jest-cierpienie/feed/ 0
NEPAL cz.2 http://mino.lv/nepal-cz-2/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=nepal-cz-2 http://mino.lv/nepal-cz-2/#disqus_thread Wed, 15 Apr 2020 19:17:05 +0000 http://mino.lv/?p=367 Pierwsza na naszej liście jest Swajambhuna „Świątynia Małp” – jedno z najstarszych miejsc kultu religijnego w Nepalu. Już idąc mostem nad niewyobrażalnie brudną rzeką czuję, że z każdą minutą, ba, nawet sekundą, zaczynam być „częścią” tego innego świata. Mdłości zniknęły. Przerażenie zostało, ale jednocześnie obudziła się niewiarygodna ciekawość i fascynacja. A co najważniejsze, brak strachu przed tym, co nieznane. Zaczynam czuć to miejsce wszystkimi zmysłami. Idę z grupą uśmiechniętych, podekscytowanych ludzi, jeszcze nie wierząc w to, że tu jestem, a już czując, jak „wchłania” mnie otaczająca rzeczywistość.
Docieramy do celu. Długie, betonowe schody ciągną się jakby do nieba. Rozdzielamy się. Mimowolnie każdy zaczyna iść własną ścieżką, każdy rozpoczyna własną „wspinaczkę”. Małe, czujne małpki, płatające turystom co jakiś czas drobne figle, są tu wszechobecne. Stają się głównymi bohaterami większości zdjęć. Moich także.
Na szczycie schodów – świątynia. Małe stupy i wszędzie „oczy Buddy”. Piękny widok na miasto, które leży u stóp świątyni. Zaduma… Ktoś obok zachwyca się magią miejsca, mówi o spełniającym się marzeniu i innych, które jeszcze ma na swojej liście.
Marzenie? Uświadamiam sobie, że przecież od miesięcy ja już niczego nie pragnę. Słyszę w głowie dręczące mnie pytania „Nie masz marzeń? Co z Tobą? Kim jesteś i co zrobiłaś ze swoją poprzedniczką?”
No właśnie… Jak to się stało? I kiedy? Dobrze znam odpowiedź na to pytanie…
Przypominam sobie fragment z książki („Shantaram” G.D.Roberts).
„… Jego zwyczajne, niepiękne słowa były najczystszym wyrazem tego, co dobrze znają wszyscy więźniowie i każdy, kto żyje wystarczająco długo – że cierpienie, zawsze dotyczy tego, co utraciliśmy. Kiedy jesteśmy młodzi, sądzimy, że cierpienie to coś, co ktoś nam może zadać. Kiedy przybywa nam lat – kiedy zatrzaskują się jakieś stalowe drzwi – wiemy już, że prawdziwe cierpienie mierzy się tym, co nam odebrano.”
Straciłam nie tylko brata, ale razem z nim, zniknęłam i ja. Dla siebie samej i dla świata. Bezużyteczność.
Wyruszamy w dalszą drogę. Docieramy do najsławniejszego w Nepalu hinduistycznego miejsca kultu Pashupatinath. Wielobarwny tłum złożony z wiernych i turystów wypełnia schody prowadzące nad brzeg powolnego nurtu rzeki Bagmati. Tutaj, w imię wiary, dla oczyszczenia
i odpuszczenia grzechów, zwłoki bliskich są obmywane, a następnie palone i wrzucane do „świętej rzeki”. Obserwacja vis a vis (w zaledwie kilkumetrowym odstępie) tarasów przeznaczonych do rytuału i tego, co dzieje się na lewym brzegu rzeki robi niezatarte wrażenie.
Siadam na kamiennym murku i po prostu zamieram. Na parę chwil przestaję istnieć w ogóle. Nicość. Czarny dym palonych właśnie zwłok unosi się przede mną… Wracam myślami do chwili, kiedy ostatni raz żegnaliśmy Michała w poznańskim krematorium. I wciąż słyszę, usłyszane tam, rozpaczliwe wołanie: „Mino! Mino! – to nie tak miało być, nie tak miało być… !!!”
Cierpienie nie do opisania, nie do wyobrażenia…
Mariusz chwyta mnie za rękę, mówi, że grupa się zbiera, że musimy iść. Tulę się do niego i czuję braterską miłość paradoksalnie „podzieloną” i jednocześnie „pomnożoną” przez nieskończoność. Płaczę. Nie potrafię zapanować na emocjami. Czy płaczę nad sobą samą? I swoją/naszą stratą?
Nie wiem… To dzieje się jakby poza mną.
„… Tylko czy nie jest prawdą, że czasami siła bierze się z cierpienia? Że cierpienie nas wzmacnia? Że ci, którzy nigdy nie przeżyli prawdziwej biedy i prawdziwego cierpienia, nie dorównują siłą tym, którzy wiele wycierpieli? A jeśli to prawda, czy to nie znaczy, że według ciebie trzeba być słabym, by cierpieć, a trzeba cierpieć, by być silnym, więc trzeba być słabym, żeby być silnym? („Shantaram” G.D.Roberts)

]]>
http://mino.lv/nepal-cz-2/feed/ 0
NEPAL cz.1 http://mino.lv/nepal-cz-1/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=nepal-cz-1 http://mino.lv/nepal-cz-1/#disqus_thread Sun, 05 Apr 2020 09:30:54 +0000 http://mino.lv/?p=290

Nepal – inny świat. 

 

O tym, dlaczego musisz sięgnąć dna, by móc zacząć wszystko od nowa.

Sięgnąć dna, by móc się od niego odbić. Banał? Teraz, z całą pewnością, wiem, że nie.

Siedzę w ogrodzie, na drewnianej ławce, twarzą zwróconą do słońca. Pamięć jest wieczna. Wszystko, czego doświadczymy, co przeżyjemy, nasze wspomnienia… To wszystko jest wieczne. To łatwe. Wystarczy zamknąć oczy.

Znika ogród, słońce nadal dotyka mojej twarzy, tylko teraz, jakby intensywniej. Siedzę niby tak samo, na drewnianej ławce, ale przede mną zamiast winobluszczu widzę majestatyczne, budzące zarazem grozę, ciekawość i podziw – Himalaje. Za plecami „wyrósł” olbrzymi posąg Buddy.

Myśli błądzą swobodnie po wszechświecie. Wiatr przywiał nagle tysiąc pytań.
Czuję obecność Michała. Rozmawiamy.

Uświadamiam sobie, że nie mam już marzeń, że moje życie dąży donikąd, niczego nie pragnę, poza spotkaniem z młodszym bratem, którego tak brutalnie mi odebrano. Moje życie straciło sens w ciągu zaledwie 10 minut, 13-tego, w piątek, przy przepięknej pełni księżyca.

O ironio! … też na takiej drewnianej ławce.

„… and nothing else matters…” (Metallica)

Mogę żyć już tylko wspomnieniami. Dni życia miną i prędzej czy później skończy się to wszystko.

Magia chwili… Niech się nie kończy. Niech trwa wiecznie. Chcę zastygnąć tutaj, jak ten Budda. Chcę zostać tu na zawsze. Łzy same płyną po policzkach…

Utraciłam wiarę w sens. Właściwie to utraciłam wiarę w cokolwiek…

Słuchaj, dziecko, człowiek najniżej upada, gdy nad sobą płacze” (T. Gulbranssen)

Jak zatem odnaleźć w sobie odwagę i siłę, żeby móc odbić się od tego dna?

I jak w piosence: „Jak pokonać w sobie gniew, by lepszym się stać? Dokąd iść, gdy nie ma dokąd pójść?”
Czy to przeznaczenie mnie tu przywiodło? Widocznie taki był plan.

Będąc w Nepalu na wyjeździe paralotniowym rok wcześniej, Marni już wiedział, że musi tu jeszcze wrócić. Więc kiedy nadarzyła się okazja, nie wahał się ani sekundy. W przeciwieństwie do mnie.

Często tak jest, że rezygnujemy z siebie, dla, jak nam się wówczas wydaje, „wyższych celów”.

Ze względu na koszty, oczywiście te materialne i te niematerialne, na pracę, na dzieci czy partnera, na zobowiązania. Zapominamy, że choć czasem na pozór egoistyczne robienie czegoś „tylko dla siebie”, tak naprawdę w rezultacie przynosi korzyści nie tylko dla nas samych, także dla osób, z którymi żyjemy, dla tych z naszego najbliższego otoczenia. I te niekończące się wymówki. Strach przed wyjściem ze swojej „strefy komfortu”. A później rozczarowanie własną postawą i gniew na cały świat.

Nie jadę. Nie mogę.
Za daleko, za długo, za drogo…
Nie ma mowy! To nie dla mnie!

Marni czeka. Nie naciska.
Dni mijają. Nie mogę spać.
I nagle, jak zawsze, niespodziewanie – jedna rozmowa telefoniczna, jedno kliknięcie, rezerwujące bilet lotniczy do Nepalu, i już… po strachu, dokonało się…
Decyzja, jakby podjęła się sama.
Decyzja, która miała odmienić moje życie, ale tego wtedy jeszcze nie mogłam wiedzieć.

Zostało oczekiwanie. Z każdym dniem coraz bardziej intensywne.

28 luty – Katmandu
Pierwsze wrażenie? Hm… Lotnisko, małe, obskurne, zakurzone, przepełnione ludźmi. Chaos.

I ten zapach, wielowymiarowy, nie do opisania.
Jest mi słabo. Kręci mi się w głowie.
Wypowiadam do Marniego swoje pierwsze zdanie: „Chyba zwymiotuję”.

Taksówka. Jedziemy do hotelu. Ruch lewostronny. Ulice przepełnione pieszymi i pojazdami, począwszy od rowerów, rykszy, tuk-tuków, po auta osobowe, ciężarowe i swobodnie chodzące między tym wszystkim krowy. Na pieszych nikt nie zwraca uwagi. Przemykają przez szeroką jezdnię na własną, czasami wręcz szaloną, odpowiedzialność…

Nie patrzę przed siebie. Nie mogę. Nie daję rady. Patrzę przez okno, w stronę lewego pobocza. Obserwuję domy i ludzi.
W uszach bębni pytanie: Co ja tutaj robię? Czy naprawdę można zakochać się w tym miejscu? Serio?

Jak to jest możliwe, że turyści odnajdują się w tym niekończącym się chaosie? Czego tu doświadczają i jak bardzo musi być to intensywne, że chcą tu wracać, że tu wracają?

Hotel – chwilowe otępienie.
Ale nie ma czasu. Grupa czeka. Zaplanowane zwiedzanie. Szybka kawa w ogródku nieopodal hotelu. Wyruszamy.

]]>
http://mino.lv/nepal-cz-1/feed/ 0
Strach, przed pierwszym wpisem http://mino.lv/strach-przed-moim-pierwszym-wpisem/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=strach-przed-moim-pierwszym-wpisem http://mino.lv/strach-przed-moim-pierwszym-wpisem/#disqus_thread Sun, 29 Mar 2020 12:12:26 +0000 http://mino.lv/?p=282 Wiele miesięcy minęło od momentu, kiedy pewnego dnia mój starszy brat oznajmił mi: „Musimy zacząć pisać…”
A to nie My byliśmy Tymi, którzy piszą. 
Pisał Mino.
Jego spostrzeżenia i przemyślenia, dotyczące życia i ludzi, były tak trafne, niemal doskonałe…
Skąd zatem znaleźć w sobie odwagę, by „reaktywować” Jego bloga?
Jak zrobić to godnie i choć w niewielkim stopniu równie błyskotliwie?
Pierwsza myśl, która się pojawiła: To się nie uda! A zaraz po niej, druga: „Anything is possibile”! – hasło przewodnie IRONMAN, któremu Mino do samego końca pozostał wierny.
Pojawiły się później też inne pytania: jakie to ma teraz znacznie, to nasze pisanie, skoro 13 września, wszystko tak naprawdę straciło sens… Kto będzie chciał w ogóle czytać to, co napiszemy, skoro Mino już z nami nie ma, skoro to nie On pisze… Niczym już się z nami nie podzieli, niczego nie wytłumaczy, nie opisze, nie zmobilizuje, nie rozbawi…
Czy mamy pisać za Niego? Dla Niego? Czy dla nas samych?
A co najważniejsze: O czym mamy pisać? O sobie, o Nim, o nas…
Niekończąca się lista dręczących pytań i wątpliwości. Oczywiście, bez odpowiedzi.
I tak, niespodziewanie, dzisiaj, w dniu, w którym pozornie nie wydarzyło się nic szczególnego, nic godnego uwagi, nic, co mogłoby zwiastować, że jakimś cudem, odezwie się we mnie ta „odwaga”, by w końcu zacząć pisać, zrobiłam To. Bo taki był plan.
Myślę, że może Mino, by tego chciał, że może to właśnie On po raz kolejny sprawił, że się nie boję i zmotywował mnie do pisania. Może byłby ze mnie dumny?
Byłby. Zawsze był.
A może koniec wpisów na Jego blogu oznaczałoby, że faktycznie odszedł od nas na zawsze?
Nie.
Wierzę w to, że pamięć o człowieku trwa dopóki żyje On w nas samych. A przecież Mino żyje w każdym z nas, każdy z nas Coś od Niego otrzymał i nosi to w sercu.
Tak więc, kiedy blog będzie nadal aktywny, kiedy będą się na nim pojawiały nowe wpisy, nowe, bieżące daty, zdjęcia czy filmy, stanie się namacalnie jasne, że Mino wciąż tu jest. Jest z nami. W każdym naszym słowie.
Jesteśmy jednością, zawsze byliśmy. A teraz jesteśmy nią może nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Trzy osoby, trzy życia, trzy odrębne jednostki…
Ale, zawsze, wspólna dusza…
]]>
http://mino.lv/strach-przed-moim-pierwszym-wpisem/feed/ 0
To mikrodecyzje zmieniają to, kim jesteś http://mino.lv/to-mikrodecyzje-zmieniaja-to-kim-jestes/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=to-mikrodecyzje-zmieniaja-to-kim-jestes http://mino.lv/to-mikrodecyzje-zmieniaja-to-kim-jestes/#disqus_thread Thu, 26 Jan 2017 21:36:33 +0000 http://mino.lv/?p=266 Jakoś tak się dzieje, że ludzie oczekują jakichś spektakularnych wydarzeń w swoim życiu. Celebrują wszelkie uroczystości takie imieniny, urodziny, nowy rok, ślub, pogrzeb, narodziny, chrzest, zmiana pracy, otrzymanie pracy, i tak dalej. Jest dużo tak zwanych ważnych momentów w życiu każdego z nas i okazji do tego, żeby je upamiętniać. Jednak, wbrew pozorom, to nie one determinują nasze życie i to nie tym momentom oddajemy cześć, co powinniśmy. O tym, kim jesteśmy, decydują wydarzenia, do których nie przywiązujemy większej wagi i których nie opijamy szampanem. Wydarzają się po cichu, raczej w blasku świecy niż blasku reflektorów.
 
Przypomina mi się rozmowa telefoniczna z moim przyjacielem, którą przeprowadziłem kilka lat temu. Niedługo przed tą rozmową urodziło mu się pierwsze dziecko. Powiedział mi wtedy, że muszę zrozumieć jego sytuację, że pojawiło się dziecko, dlatego nie będzie mnie od tej pory za często odwiedzał. Hm… pomyślałem. Do czasu tej rozmowy był u mnie raz, odkąd mieszkamy 200km od siebie. Powiedziałem mu więc, że w sumie za wiele się nie zmieni. Na co on z radością w głosie odparł „no w sumie tak“. Fakt narodzin córki nie zmienił jego zachowania w tym temacie. Dał mu jedynie argument na usprawiedliwienie tego, co i tak robił już wcześniej. 
 
Ważne wydarzenia w życiu rzadko sprawiają, że człowiek się zmienia. Takie rzeczy, o ile w ogóle są możliwe, nie dzieją się z dnia na dzień. Możesz mieć na ten temat inne zdanie, bo co jakiś czas usłyszysz lub przeczytasz w przekazach medialnych o tym, że kogoś spotkała tragedia i że było to iskrą do zmian w jego życiu. Owszem, budzą emocje doniesienia w takim tonie, że komuś zmarło dziecko i założył po tym fundację pomagającą innym dzieciom. Albo, że ktoś otarł się o śmierć i teraz „stał się innym człowiekiem“. Po pierwsze nigdy nie wiesz, jakim człowiekiem była ta osoba wcześniej i co oznacza, że jest inna. Czy osoba, która założyła fundację nie pomagała wcześniej w ogóle? Może pomagała, tylko na inny sposób. Nie wiemy. Po drugie, nawet jeśli prawdą jest to, że życia tych ludzi diametralnie się zmieniły, to warto pamiętać o całych rzeszach tych, którym życie się nie zmieniło a którymi media się nie interesują, bo temat zwyczajnie jest nieinteresujący (pomyśl, czy chciałbyś przeczytać historię o tym, że ktoś był bogatym sknerusem i nie dawał na biednych, otarł się o śmierć i po tym wydarzeniu dalej jest sknerusem i nie daje na biednych).
 
Ważne wydarzenia w życiu wzmacniają jedynie zachowania, które w danej osobie były już wcześniej. Ile razy słyszy się, że komuś odbiło po tym, jak został milionerem albo jak stał się sławny. Nie, on był już taki wcześniej. Teraz po prostu pokazał to w pełni. On się specjalnie nie zmienił, to tylko jego granice się przesunęły. Nie stał się z dobrodusznej osoby bezwzględnym i cynicznym dupkiem. Wyobrażasz sobie sytuację, w której osoba pokroju Matki Teresy staje się nagle bogata i mówi: a chrzanie to całe pomaganie, idę się zabawić i roztrwonić trochę forsy? Ja nie. W drugą stronę też nie.
 
Taką okazją, ważnym momentem jest Nowy Rok. Dla wielu to świetna okazja do składania sobie obietnic bez pokrycia (nikogo tak łatwo nie wydymasz jak siebie samego). Zarzekają się wtedy, że od teraz ich życie będzie inne. Gdyby jednak spojrzeć z boku, to na pierwszy rzut oka wysuwa się absurd, jakoby zmiana daty w kalendarzu miała jakiekolwiek połączenie z tym, kim jesteśmy. Nie będziesz chodził przez kolejne 12 miesięcy na siłownię tylko dlatego, że kilka miesięcy wcześniej zmieniła się data z 31 grudnia na 1 stycznia. Nie staniesz się konsekwentny tylko dlatego, że przewiesiłeś kalendarz na ścianie ze starego na nowy. Postanowienia nie działają, bo opierają się na rewolucji. A ta z natury rzeczy jest mocnym, jednostkowym zrywem, po którym znów nic się nie dzieje. 
 
To, co dzieje się codziennie, to mikrodecyzje, które podejmujesz. Każdego dnia są ich dziesiątki. Na przykład ile razy zjadając chipsy mówisz sobie, że nie powinnaś, ale to już ostatni raz, że teraz Ci się należy, bo chwilę pobiegałaś albo wyszłaś z psem. Ale generalnie rzucasz to, a przynajmniej  od następnego razu już ograniczysz. Albo ile razy wiedziałeś, że powinieneś iść na trening, ale pomyślałeś sobie że dziś, ten jeden raz sobie odpuścisz, bo wziąłeś nadgodziny i już dzisiaj się napracowałeś. Czy też ile razy mówiłeś sobie, że ograniczysz granie na Play Station ale tym razem dasz czadu bo jest ku temu okazja – przyszli przyjaciele, z którymi dawno się nie widziałeś. 
 
Decyzja, którą podejmujesz tu i teraz jest małą, niezbyt spektakularną chwilą. Dotyczy jakiegoś małego wycinka Twojego życia a najpewniej małego fragmentu tego wycinka. To, czy ograniczysz granie na konsoli w ogóle, w życiu,  jest całkiem dużą decyzją i świetnie nadaje się na postanowienie noworoczne. Ale to, czy w danej chwili zagrasz 30 minut czy 2h, to w skali całego życia wydaje się, że nie ma praktycznie znaczenia. Że niczego to nie zmieni, bo jest to jednorazowa decyzja.
 
A to właśnie mikrodecyzje, nie spektakularne wydarzenia, determinują kim jesteś i co robisz w życiu. To właśnie decyzją podjęta tu i teraz, że ograniczysz w tej chwili granie z 2h do 30 minut jest decyzją, która zmieni Twoje życie. Cała zabawa polega na tym, że Ty tego nie zobaczysz. To nie zmieni Twojego życia w tej chwili. W danym momencie nie masz żadnej gratyfikacji za Twoje poświęcenie. Ba, czujesz nawet że coś tracisz (w tym wypadku dobrą zabawę). Czujesz się wtedy oszukany. Wykonałeś wielki wysiłek i nie dostałeś nic w zamian. 
Ludzki mózg nie jest przyzwyczajony do takiej sytuacji, nie działa w ten sposób. On domaga się natychmiastowej nagrody. Wykonał jakiś wysiłek, to chce otrzymać za to coś w zamian. 
 
Faktycznie jest tak, że jak mózg wykona jakąś pracę, to domaga się natychmiastowej nagrody. Działa jak pracownik zatrudniony na kontrakcie. Wykonałem coś, to oczekuję, że dostanę w zamian z góry określone wynagrodzenie. Pewnie nie raz przekonałeś się jak ciężko z tym walczyć. Odmawiając sobie w danej chwili jakiejś przyjemności skazujesz się w tej chwili na cierpienie. W takiej sytuacji potrzebujesz wstawić w miejsce brakującej gratyfikacji coś innego. Twój mózg potrzebuje wytworzyć pozytywne powiązanie pomiędzy tym, że się starasz a jakąś nagrodą. Oczywiście Twoją nagrodą będzie lepsze życie, ale jest to na tyle odległy i abstrakcyjny czas, że generalnie bardziej Cię demotywuje niż inspiruje do działania. Ty potrzebujesz czegoś tu i teraz.
 
Możesz zastosować kilka sztuczek, które pozwolą Ci uzyskać efekt powiązania drobnych aktów silnej woli z przyjemnością.
 
System nagród.
Stara jak świat technika motywacji. Zdefiniuj sobie system drobnych nagród na wypadek odniesienia sukcesu. Nagroda musi być adekwatna do wysiłku oraz nie może pochodzić z tej samej domeny co wykonana praca. Nie możesz przecież za to, że odmówiłeś sobie oglądania TV w nagrodę obejrzeć TV. Ale możesz w tej sytuacji przeznaczyć ten czas na swoje hobby.
 
Celebracja
Możesz też zacząć celebrować owe mikrodecyzje, na przykład obdzwaniając znajomych. Być może ma to nawet większy sens, niż celebrowanie własnych urodzin, na które nie ma się kompletnie żadnego wpływu. Urodziny przychodzą każdego roku i nie musimy nawet kiwnąć palcem, by zaistniały danego dnia. A mimo to celebrujemy je, jakbyśmy pracowali na nie ciężko cały rok. Ale jak odmówimy sobie czegoś albo wykonamy coś, na co nie mamy kompletnie ochoty choć wiemy, że jest ważne, to puszczamy to w niepamięć. Może warto więc celebrować te chwile również. A może przede wszystkim.
 
Jak dziś nie umyjesz zębów, to nie oznacza to, że jutro obudzisz się z próchnicą. Przejrzysz rano swoje zęby i będą wyglądały identycznie jak dzień wcześniej. Twoja mikrodecyzja o umyciu zębów nie przyniosła spektakularnych wyników. Nie przyniosła nawet niezłych wyników. W zasadzie, to nawet nie widzisz żadnego wyniku. Pamiętaj że jeśli czegoś nie widzisz, to nie oznacza to, że to nie istnieje. Te niewidoczne, ledwie wyczuwalne zmiany mają tendencję do kumulacji i dawania w rezultacie ogromnych konsekwencji. Dotyczy to zarówno wydarzeń pozytywnych jak i negatywnych. Jak dziś poćwiczysz grę na gitarze to nie obudzisz się jutro jako lepszy gitarzysta. Zmiana będzie niezauważalna, choć ta podjęta mikrodecyzja, że w danej chwili poćwiczysz ma kolosalne znaczenie. Za rok będziesz dużo lepszy niż byłeś wczoraj. Codzienne treningi skumulują się i dadzą widoczny efekt. 
 
To, że podjąłeś dużą decyzję o rzuceniu palenia, nie zmieni Twojego życia. To, że w danej chwili nie zapalisz papierosa, choć masz na niego chęć, zmieni Twoje życie diametralnie.
 
Mikrodecyzje mają znaczenie. Zmieniają wszystko.
]]>
http://mino.lv/to-mikrodecyzje-zmieniaja-to-kim-jestes/feed/ 0
Pacta sunt servanda czyli jak dorośli okłamują dzieci http://mino.lv/pacta-sunt-servanda-czyli-jak-dorosli-oklamuja-dzieci/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=pacta-sunt-servanda-czyli-jak-dorosli-oklamuja-dzieci http://mino.lv/pacta-sunt-servanda-czyli-jak-dorosli-oklamuja-dzieci/#disqus_thread Mon, 09 Jan 2017 22:09:12 +0000 http://mino.lv/?p=259 Zdarzyło mi się kiedyś pracować w kafejce internetowej. Biznes oparty był o nasze krajowe standardy, czyli tak zwany biznes po polsku. Nie sprowadzał się więc jedynie do udostępniania Internetu na stacjach roboczych, bo wiadomo, że by się z tego nie wyżyło. Kafejka była więc punktem ksero, punktem laminowania dokumentów, punktem wydruków czarno-białych i w kolorze, punktem przepisywania tekstów oraz punktem sprzedaży biletów autobusowych. Na swojej zmianie byłem jedyną osobą, która to obsługiwała. W sumie, teraz jak na to patrzę to zdobyłem kawał doświadczenia, więc polecam się jakby ktoś chciał coś zalaminować. Na zapleczu w godzinach dopołudniowych urzędował szef, który dodatkowo handlował przez sieć układami scalonymi i lutował płytki drukowane do różnych zastosowań. Tak więc PPHU pełną gębą. Moja robota nie była z tych, co to można zobaczyć na filmach o maklerach giełdowych. Ceny w kafejce były wysokie to i klientów było mało. Szef wychodził z założenia, że woli obsłużyć mniej klientów za wyższą stawkę niż więcej klientów za niższą. Finansowo wyjdzie na to samo a jest mniej sprzątania i mniej się sprzęt zużywa. Trudno było się z nim nie zgodzić. Zresztą, w ogóle szef wychodził z wielu założeń i dlatego pozwoliłem sobie zarysować nieco tę sytuację.
 
Otóż raz, przy jakiejś rozmowie dotyczącej zdaje się kandydatów do pracy (pracowałem zmianowo, więc musiał mnie ktoś zastępować), szef powiedział mi rzecz, która utkwiła mi do dziś (a było to… mmm… no jakieś 12 lat temu).
 
Nie może być tak, że ktoś jest uczciwy w pracy a nieuczciwy w domu. Albo ktoś jest uczciwy albo nie jest.
 
Zacząłem się nad tym zastanawiać i po jakimś czasie zasadę tę przyjąłem jako swoją. Nie, nie znaczy to, że nie zdarza mi się być nieuczciwym. Oczywiście, że mi się zdarza. Ale wynika to raczej z moich słabości a nie z faktu, że daję sobie przyzwolenie na bycie nieuczciwym w jakichś obszarach swojego życia. Albo w stosunku do niektórych ludzi. Są to incydenty, których raczej nie można pogrupować. Poza tym, słowa szefa traktuję nieco szerzej (może on też je traktował szerzej, ale niestety nie miałem okazji z nim o tym pogadać). Jak kto zachowuje się w jednej sferze swojego życia, tak zachowuje się w innych. Jeśli ktoś gardzi ludźmi w pracy, to raczej nie jest ich miłośnikiem jak z niej wychodzi. Jeśli ktoś ma na boku inny obiekt pożądania od kilku lat, to nie łudźmy się, że w pracy odznacza się wysokimi normami moralnymi. I tak dalej.
 
Odkąd pojawiły się w naszym domu dzieci, kładziemy duży nacisk na to, by być w porządku w stosunku do nich. A chodzi o konkretnie o umowy z nimi oraz o poszanowanie ich potrzeb. Pilnujemy danego słowa i wymagamy również tego w drugą stronę. Jeśli któreś z rodziców powiedziało „za chwilkę się z Tobą pobawię“, to choć jest tysiąc innych rzeczy do zrobienia, znajdujemy kilka minut by się pobawić. Nie dlatego, że chcemy w danym momencie (zazwyczaj nie chcemy), ale dlatego, że obiecaliśmy. Jako, że mamy obsesję na tym punkcie, to zwracamy na to uwagę gdy nasze dzieci wchodzą w interakcję z innymi dorosłymi (lub okazjonalnie obserwujemy jak inni dorośli zachowują się w stosunku do swoich dzieci).
 
Wniosek jest taki, że niestety, dorośli kłamią dzieci jak z nut.
 
To, co zauważyliśmy to fakt, że dorośli często zbyt wiele obiecują dzieciom, choć już w momencie wypowiadania wiedzą, że tego nie spełnią. Mówią, że się pobawią a póżniej tego nie robią. Mówią, że włączą bajkę a póżniej tego nie robią. Mówią, że wspólnie z nimi porysują a później tego nie robią. Mówią, że zagrają razem w grę a później tego nie robią.
 
Dziecko mówi wtedy:
„Miałaś się ze mną pobawić.“
 
Na co dorosły odpowiada:
„Wiem, ale jest już późno i musisz iść spać.“
„Tak, ale teraz musimy wyjść. Może jutro.“
„Ja tak powiedziałam?“
„Pobawimy się innym razem jednak.“
„Pobaw się z Julką.“
„Zapomniałem. To następnym razem.“
 
Takie wytłumaczenia przychodzą dorosłym bez zająknięcia w stosunku do dzieci, choć w stosunku do innych dorosłych to już nie za bardzo. Wyszłoby wtedy coś takiego.
 
Dorosły A mówi:
„Cześć stary, gdzie jesteś? Umówiliśmy się na 7, jest już 8 i ja tu czekam przy barze.“
 
Na co, dorosły B odpowiada:
„Wiem, ale jest już późno i muszę iść spać. Może jutro?“
„Tak, ale teraz musimy wyjść z żoną. Dam znać.“
„Ja się z Tobą umówiłem?“
„Spotkajmy się innym razem.“
„Spotkaj się ze Zbyszkiem.“
„Aha. Zapomniałem. To się zdzwonimy.“
 
Nie trudno przewidzieć, że po takiej rozmowie szanse na kolejne spotkanie są niewielkie. Kolega się lekko mówiąc z.d.e.n.e.r.w.u.j.e a dorosły B wyjdzie na niesłownego dupka w dodatku bez kszty skruchy. Nie za ciekawie.
 
Co więc różni te dwie sytuacje?
 
Konsekwencje.
 
W sytuacji z kolegą konsekwencje następują natychmiast i są dość gwałtowne. Szybko można przewidzieć skutki takiego zachowania. Dorosły wie, że jak tak odpowie to straci zaufanie przyjaciela czy współpracownika. A to wiąże się z negatywnymi odczuciami. Chce ich uniknąć, więc pilnuje swoich zobowiązań i danego słowa. (oczywiście rozważamy tu sytuację uczciwości w stosunku do innych dorosłych i nieuczciwości w stosunku do dzieci – na potrzeby artykułu dorosły, który łże i dorosłym i dzieciom jest ok, bo przynajmniej spójny ;)).
 
W kwestii dziecka sytuacja jest nieco inna. Konsekwencje nie następują natychmiast i często nie są gwałtowne. Dorosły ponadto odczuwa większą przyjemność z robienia swoich (dorosłych) rzeczy niż odczuwa przykrość związaną z odmową. Przykro jest głównie dziecku, nie dorosłemu. Konsekwencje są odłożone w czasie (dziecko buduje sobie obraz „ty zawsze tak mówisz a póżniej nie robisz“) przez co, nie jest to zauważalne natychmiast (choć czasem jest – płacz dziecka, czy wybuchy złości).
 
Jeśli więc uważasz się za słownego człowieka, to dotrzymuj słowa i w stosunku do dorosłych i w stosunku do dzieci. Nie można być przecież słownym dla jednych a niesłownym dla drugich. Jak by to szef z kafejki powiedział, albo ktoś jest słowny, albo nie jest.
 
Poza tym… Dziecko to też CZŁOWIEK, tylko że mały.
]]>
http://mino.lv/pacta-sunt-servanda-czyli-jak-dorosli-oklamuja-dzieci/feed/ 0
Jak szybciej czytać książki http://mino.lv/jak-szybciej-czytac-ksiazki/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=jak-szybciej-czytac-ksiazki http://mino.lv/jak-szybciej-czytac-ksiazki/#disqus_thread Tue, 27 Dec 2016 14:36:21 +0000 http://mino.lv/?p=247 W roku 2016 przeczytałem 15 książek (a przynajmniej tylu się doliczyłem). Czytam na papierze, czytam na czytniku, słucham jako audiobook podczas biegania, podczas jazdy autem czy podróży samolotem. Część z nich to kilkunastostronicowe podręczniki, część to pełnowymiarowe książki. Jeśli chcesz czytać więcej, to ten post jest dla Ciebie.

Na początek jednak zadaj sobie właściwe pytanie. Jeśli brzmi ono jak czytać szybciej książki?, to zrób sobie szybki rachunek sumienia i wypisz wszystkie książki, które przeczytałeś w tym roku. Ile ich jest? Ile chciałbyś, żeby było?

Jeśli czytasz zero książek w ciągu roku, to choćbyś poznał najszybsze metody czytania książek, w kolejnym roku znów będziesz miał przeczytanych zero książek. Matematyka nie kłamie. Wielka liczba razy zero zawsze da zero.

Jeśli przeczytałeś jedną czy dwie, to również szybkie czytanie nie jest dla Ciebie. Z jednej książki w ciągu roku nie zrobisz tym sposobem nagle 10 książek. A jak czytasz jedną a chciałbyś czytać dwie, to szybkie czytanie też Ci w tym nie pomoże. Może więc pytanie, jakie musisz sobie wtedy postawić brzmi jak czytać więcej książek? Niby drobna różnica, ale zdecydowanie wiele zmienia.

W kwietniu tego roku ukończyłem kurs szybkiego czytania. Na kursie prowadzący (swoją drogą miły człowiek) pytał każdego z nas dlaczego zapisał się na kurs. Wszyscy odpowiadali (a jakże!), że chcą nauczyć się szybciej czytać. Wszyscy dodali też, że nie mają czasu na czytanie i że w zasadzie za wiele nie czytają. Wsród uczestników nie znalazł się nikt, kto powiedziałby „czytam obecnie 20 książek na rok, ale chciałbym 50”. Na kurs zapisali się ludzie, którzy chcieliby czytać a nie czytali. Tak było również ze mną. Wszyscy pomyliliśmy kurs, choć przyznam, nie spotkałem kursu traktującego o tym, jak czytać więcej.

Oczywiście może wchodzić tu w grę efekt motywacyjny. Czytasz tak wolno książki, że się zniechęcasz. Ale nawet, jeśli czytasz wolno, to jesteś w stanie przeczytać ich kilka w ciągu roku. Jeśli nie, informacje o tym, jak czytać szybciej Ci nie pomogą. Smutne to, ale prawdziwe (jakby zagrała to Metallica).

Jeśli więc chcesz mieć więcej przeczytanych książek na swoim koncie, to poniżej znajdziesz kilka pomysłów, które możesz zastosować. A, że akurat Nowy Rok za pasem, to być może wykorzystasz jakieś w swoich postanowieniach noworocznych.

 

Jak czytać więcej książek?

1. Nawyk czytania.
Jak we wszystkim, tak i tutaj, jeśli robisz coś w małej ilości ale regularnie, to przyniesie Ci to w pewnym okresie czasu pożądane efekty. Najlepszym do tego sposobem, dla mnie, są nawyki codzienne. Nawyk codziennego czytania przed snem, choćby 5 stron, powoduje, że w ciągu roku przeczytasz 300*5 = 1500 stron i to zakładając kilkadziesiąt dni przerwy na „wyjątkowe sytuacje” (nie polecam!!! z wyjątkowych sytuacji szybko zrobisz nowy nawyk). Zakładając, że średnia książka ma około 250 stron to daje to 6 książek na rok. A przeczytanie 5 stron dziennie to wysiłek rzędu 10 minut. Niech będzie nawet i 15 minut.

2. Krótsze książki.
Jeśli jesteś niecierpliwy i potrzebujesz szybszych efektów, chwyć po mniejsze objętościowo książki. Jest mnóstwo poradników czy krótkich opowiadań, które mają poniżej 100 stron. Taką książkę jesteś w stanie ukończyć w kilka dni, nie poświęcając codziennie znacząco dużo czasu. A ukończenie każdej kolejnej motywuje Cię do dalszego działania w tym temacie. Mniejsze ksiażki znajdziesz częściej w postaci elektronicznej. Rozejrzyj się na różnych platformach. Ja używam akurat Kindle + Amazon.

3. Wykorzystuj drobne chwile.
Owszem, podczas jazdy tramwajem do pracy możesz praktykować mindfulness, chłonąć otoczenie, cieszyć się każdym otarciem się o Ciebie innej osoby, każdym drganiem podczas przejazdu przez zwrotnicę. Możesz też swoimi nozdrzami poczuć liczbę dni, która upłynęła od czasu ostatniej kąpieli ludzi stojących wokół Ciebie. Albo możesz poczytać książkę lub posłuchać audiobooka. Takich momentów jest wiele: czekanie u stomatologa, jazda samochodem, jazda rowerem, siedzenie na toalecie, czekanie na przystanku, robienie zakupów w Tesco, zmywanie naczyń, koszenie trawnika, etc. Obecnie możliwości do czytania jest naprawdę wiele. Wystarczy się zorganizować.

4. Zrób sobie wyzwanie.
Zrób sobie wyzwanie, takie jak ja zrobiłem sobie z nieoglądaniem telewizji. Ważne, żeby było realne. Dla przykładu daj sobie miesiąc albo kwartał na to, że przeczytasz jedną czy trzy książki. Sam dobierz sobie długość trwania eksperymentu i jego cele. Mają one być ambitne, ale realne. Jeśli nie czytasz teraz w ogóle, to nie stawiaj sobie za cel przeczytanie 5 książek co miesiąc przez kolejny rok. Najpewniej okaże się to dla Ciebie źródłem frustracji a nie motywacji.
A co, jeśli się nie powiedzie? Ja na ten rok postanowiłem, że przeczytam 20 książek. Przeczytałem 15. Czy mam powody do niezadowolenia z tego, że nie osiągnąłem celu? Nie mam. Gdybym go sobie nie postawił, to pewnie miałbym teraz na koncie 4 czy 5 książek. Dzięki temu, że postawiłem sobie cel, mam ich dużo więcej, choć cel sam w sobie osiągnięty nie został. W tym wypadku wystarczy jedynie gonić króliczka, nie trzeba go łapać.

5. Wspomóż się technologią.
Przygotuj się technicznie na czytanie w różnych miejscach. Ja czytam kilka książek na raz. Na telefonie mam książki w postaci ebooków z których korzystam w aplikacji Aldiko. Mam też audiobooki, które odtwarzam w aplikacji Smart AudioBook. W aucie mam na stałe kartę SD z inną książką. Chodzi o to, żeby przeczytanie jednej czy dwóch stron niosło za sobą jak najmniejszy narzut na ich odtworzenie. Bo jeśli za każdym razem, jak idę pobiegać miałbym wyciągać z auta kartę, przekładać ją do telefonu i szukać gdzie skończyłem słuchać jak jechałem do domu, to z pewnością bym tego nie robił. Skonfiguruj sobie wszystko tak, że jak masz wolne 10 minut, to możesz w ciągu kilkunastu sekund wrócić do czytania (słuchania).

 

Jak czytać szybciej? (jeśli już czytasz)

6. Zapisz się na kurs.
Kurs szybkiego czytania pomoże Ci czytać szybciej. Niestety kurs nie zrobi tego za Ciebie. Uczestnictwo w kursie plus treningi w domu to praca rzędu 100 godzin. Pomyśl, czy masz na to czas i czy taki wysiłek Ci się zwróci. Jeśli dużo czytasz a chcesz jeszcze więcej, to warto zainwestować. Niestety metody tam prezentowane przydają się głównie do czytania tekstów drukowanych (gdyż posługujesz się wskaźnikiem przy czytaniu). Średnio się to sprawdza przy czytaniu ebooków na czytniku czy artykułów na Internecie. Choć można próbować czytać na czytniku na dwie fiksacje. Zawsze to jakieś przyspieszenie.

7. Przyśpiesz audiobooki.
Jeśli słuchasz audiobooków, to możesz przyśpieszyć ich prędkość odtwarzania. Pewnie nie zrobisz tego na sprzęcie w samochodzie, ale na telefonie jak najbardziej. Ostatnio zainstalowałem apkę Smart AudioBook na telefonie i obecną książkę słucham z prędkością 1.6 raza szybszą niż normalnie. Książka ma standardowo prawie 25h, kóre z tą predkością dają zaledwie 12h. Polecam spróbować. Można zacząć od mniejszego przyspieszenia i sobie je sukcesywnie zwiększać. Dużo zależy też od samej książki. Ta, której słucham obecnie, czytana jest dość wolno. Ale tak czy inaczej, z czasem można się do tego przyzwyczaić. A zysk spory.

Zadaj sobie właściwe pytanie, dostosuj metody i czytaj!

Moja lista przeczytanych książek w 2016.

The Agile Samurai: How Agile Masters Deliver Great Software
Jonathan Rasmusson

Książka znajomego, który obecnie pracuje w Spotify w Stanach jako deweloper, choć wcześniej pełnił tam rolę Agile Coach’a. Opisuje od czego zacząć zwinny projekt, jak go uruchomić i jak nim zarządzać. Ponadto zapoznaje czytelnika z tym, czym jest kanban, retrospektywa, dług techniczny, unit testy i wszelkie inne pojęcia, które spotkasz w firmach podchodzących do zwinnego wytwarzania oprogramowania.

Polecam.
Dla wszystkich, którzy chcą opanować podstawy zwinnego zarządzania projektem oraz dla tych, którzy już zarządzają projektem. Ja, pomimo iż podstawy znam, nauczyłem się kilku rzeczy (np. Inception Deck), o których nie słyszałem wcześniej.

 

Mindfulness: Simple Techniques You Need To Know To Live In The Moment And Relieve Stress, Anxiety And Depression for Good
Sarah Jones

Króciutka książka wprowadzająca w temat mindfulness. Zawiera kilka technik, które możesz zacząć wykorzystywać od zaraz będąc nowicjuszem. Dowiesz się co to jest mantra, poznasz jej kilka przykładów, dowiesz się jak zacząć medytację.

Jest ok dla całkowicie zielonych w temacie.

 

Choose Yourself
James Altucher

To rzekomo narodowy bestseller w Stanach. Kto zna Jamesa, ten wie o co chodzi, kto nie zna, to niech pozna. Pisze posty, książki i prowadzi podcast The James Altucher Show, w którym rozmawia z różnymi znanymi osobami (polecam np. wywiad z Sethem Godinem). Sama książka opiera się o koncepcję, że w dzisiejszych czasach jedyne, co Ci jest potrzebne to Ty sam. Nie potrzebujesz wydawcy by wydać książkę. Nie potrzebujesz wytwórni muzycznej, by stać się gwiazdą muzyki. Sam możesz decydować o sobie.

Polecam.
Kilka ciekawych konceptów, ale jak na narodowy bestseller, to nie spodziewaj się tam cudów. Może coś Ci się tam w głowie otworzy, ale mózg Ci nie wybuchnie.

 

Follow Your Heart
Andrew Matthews

Mała książeczka z obrazkami samego autora, która powie Ci jak żyć. Jeśli potrzebujesz poczuć się zmotywowanym, to możesz ją sobie przejrzeć. Ale Twojego życia nie zmieni.
Przeczytałem z ciekawości, w jaki sposób można napisać taką książkę.

Nie polecam.

 

The 5 AM Club: How To Get More Done While The World Is Sleeping
Michael Lombardi

Nic z tego nie pamiętam, poza tym, że to jakieś g…o.

NIE polecam.

 

 

 

The 4-Hour Workweek
Tim Ferris

Klasyk. Przeczytałem i spodobało mi się kilka konceptów z tej książki. Myślę też, że w pewnym stopniu wpłynęła ona na decyzje, jakie podjąłem w sferze zawodowej. Zmienia myślenie a przynajmniej dodaje inną perspektywę. Warto się z nią zapoznać.

Polecam.
Dla tych, co chcą się rozwijać, co chcą rozwijać swój biznes, co lubią zmieniać perspektywę.

 

The Feedback Imperative: How to Give Everyday Feedback to Speed Up Your Team’s Success
Anna Carroll

Temat zbliżony do tego, o czym jest moja książka „Make Them Grow“, więc przeczytałem by się zapoznać co tam jest. Anna podchodzi do informacji zwrotnej w taki sposób, aby udzielać jej codziennie w sposób bardziej ustrykturyzowany. Podaje również w ksiażce kilka szablonów, które mają usprawnić proces feedbacku. Koncept ciekawy, nie wiem czy działa, bo nie miałem okazji tego przetestować. Odbiorcami są pracownicy większych firm.

Neutralnie.
Nie są to bzdury, ale też nic, co sprawi, że od razu chcesz zacząć rozdawać informację zwrotną na prawo i lewo.

 

Meditation for beginners: How to Meditate, Cure Depression, Anxiety and Manage Stress for Life (Meditation books)
Al Ray

Bardzo króciutka książka z kilkoma technikami medytacji. W sam raz aby zacząć medytować. Od dawna chciałem zacząć medytować, ale jakoś się tak nie składało. Po przeczytaniu tego, stwierdziłem, że zacząć jest tak prosto, że czas to w końcu robić.

Polecam.
Jeśli myślisz o tym, by medytować, to może to uzmysłowi Ci jak prosto jest zacząć i zaczniesz. Jak ja.

 

Always Know What To Say – Easy Ways To Approach And Talk To Anyone
Peter W. Murphy

Większego g..a nie czytałem i nie chce mi się nawet o tym pisać.

NIE POLECAM.

 

 

The Beach Bar
Kate McKabe

Typowa „kobieca“ książka. Przeczytałem w ramach wprawiania się w szybkim czytaniu. Ale to nie jedyny powód. Od czasu do czasu sięgam po coś zupełnie odjechanego, by zmienić perspektywę i wyrobić sobie o tym własne zdanie. Jeśli więc śmiejesz się z artykułów w „Pani Domu“ czy nabijasz z Harlekinów, to przeczytaj najpierw choć jeden, żebyś był prawdziwy w tym nabijaniu się.

Polecam przeczytać coś, po co normalnie nie sięgasz.
Sama książka jest ok, historia jak historia, bez specjalnego suspensu. Nie mam za bardzo porównania z innymi tego typu.

 

How to Create Passive Income with Ebooks
Sylvie McCracken

Dno, nie polecam.

 

 

 

 

Secrets of the Millionaire Mind: Mastering the Inner Game of Wealth

Harv T. Eker

Klasyk. Wszystko, co powinieneś wiedzieć na temat pieniędzy i zarabiania. A w zasadzie wszystko, co powinieneś wiedzieć o myśleniu na temat pieniędzy i zarabiania. Być może dowiesz się dlaczego nigdy nie dojdziesz do wielkiego bogactwa.

Polecam!

 

Depression : 5O Simple Ways To Naturally Beat Depression,Stress,Fear And Live A Happier Life!
Kellie Sullivan

Książka wydaje się nie traktować poważnie choroby, którą jest depresja. Najwyraźniej myli ją ze stanem, w którym czuje się przygnębienie przez dzień lub dwa. A to dwie różne sprawy.

Beznadzieja, nie polecam.

 

The Long Walk
Richard Bachman (Stephen King)

Powieść Stephena Kinga napisana pod pseudonimem, który ma podkreślać nieco inną perspektywę, niż posiada ją Stephen. Ciekawy pomysł, na motyw główny. Książka jednak nie ma zaskakujących zwrotów akcji ani też nie przytwierdziła mnie do fotela na długie godziny. Można za to zobaczyć kunszt pisania. Jak z prostego konceptu napisać książkę. I to okrzykniętą „national bestseller”. Jest ok.

 

Dżihad i samozagłada Zachodu
Paweł Lisicki

Przeczytałem z ciekawości na temat tego, co dzieje się na świecie. Chciałem mieć kolejną cegiełkę do wyrobienie sobie zdania na pewne sprawy. Z książki dowiesz się trochę o Koranie, poprawności politycznej, o liczbach stojących za religiami na świecie. Całość jednak jest napisana dość negatywnym językiem i raczej jednostronnym. Nie stara się nawet przedstawiać drugiej strony medalu. Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego należy walczyć z islamskimi imigrantami, to jest to pozycja dla Ciebie. Jeśli chcesz w jednej książce poznać wszystkie za i przeciw, to tu ich nie znajdziesz.

Jest ok.
Przedstawia kilka faktów, ale negatywny wydźwięk książki nieco przytłacza czytelnika.

 

No to tyle. Udanych lektur Ci życzę :).

]]>
http://mino.lv/jak-szybciej-czytac-ksiazki/feed/ 0
Wyzwanie 90 dni: nie oglądam TV, nie śpię po południu http://mino.lv/wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu http://mino.lv/wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu/#disqus_thread Wed, 14 Dec 2016 17:32:49 +0000 http://mino.lv/?p=217 To czwarty tego typu eksperyment w tym roku. Moim postanowieniem na rok 2016 było wykonanie 4 eksperymentów, polegających na tym, że przez kolejne kwartały roku, zaczynając od 1 stycznia, nie będę robił jakiejś rzeczy, którą zwykle robiłem.

Początkowo chciałem zrobić sobie roczny eksperyment absolutnego nie picia alkoholu. Pomimo faktu, że trunki spożywam raczej okazjonalnie, to byłem przekonany, że nie wytrwam w tym postanowieniu cały rok. Nie mam na tyle wyćwiczonej silnej woli. Bo z tą wolą jest tak jak z mięśniem, trzeba to ćwiczyć. Postanowiłem więc podejść do tematu bardziej obiektywnie i tym samym stanęło na trzymiesięcznych okresach, lub jak kto woli na 90 dniach.

Po co to wszystko?
Bo eksperymentowanie na sobie to fajna zabawa.
Bo „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono“. (Szymborska)
Bo silna wola i jej ćwiczenie rzutuje na wszystkie aspekty życia.

A plan na ostatni kwartał roku był (jest!) prosty: koniec z oglądaniem telewizji i koniec z drzemkami po południu. Wiem, wiem. Pewnie niektórzy z Was właśnie o tym marzą, aby sobie pospać po południu albo wieczorkiem obejrzeć telewizję. No ale tak już jest ten świat zbudowany, że chcemy to, czego nie mamy, a jak coś mamy to tego nie chcemy.

Pomimo, iż oficjalnie eksperyment ciągle trwa, to postanowiłęm opisać go już teraz, bo już teraz widać jego skutki.

Oglądanie TV
Wyrobiłem sobie taki nawyk, że wieczorem, po całym dniu pracy i zabawy z dziećmi, kiedy w końcu położyliśmy je spać, siadałem przed telewizorem jedząc kolację. W niektóre dni najpierw biegałem (polecam bieganie o tej porze po Wielkopolskim Parku Narodowym bez latarki – wykręca się lepsze czasy, gdy zaszeleści coś w krzokach) a później jadłem kolację i siadałem przed TV. Tłumaczyłem to sobie tak, że skoro pracuję głową i do tego ogarniam kilkuletnie dzieci w ciągu dnia, to należy mi się chwila niewyczerpującej umysłowo rozrywki. Relaks taki. Pomysł dobry, jednak w praktyce nieco zwodniczy. Szybko bowiem okazywało się, że TV włączone na czas kolacji przeciągało się do 2h, po których już w ogóle się nic nie chciało. Zresztą był to już czas, żeby powoli kłaść się do łóżka, gdzie (o zgrozo!) musiałem walnąć jeszcze swoje 500 słów. Postanowiłem więc wyeliminować to telewizyjne dziadostwo i pożeracza czasu.

Popołudniowa drzemka
Ze snem każdy ma inaczej. Jedni wstają wcześnie i wcześnie chodzą spać. Inni siedzą do późna ale rano bez kawy to nawet nie podchodź. Jeszcze inni potrzebują zdrzemnąć sie po południu. Inni nigdy nawet nie słyszeli o takim wynalazku. Ja, prawdopodobnie w genach, odziedziczyłem popołudniowe spanie. Odkąd pamiętam, w rodzinnym domu było to powszechnie przez domowników praktykowane. Godzinka na regenerację. Ja sam często to robiłem, szczególnie teraz jak pracuję z domu. Tym bardziej, że częściej niż zwykle siedziałem do późna, a rano nie trzeba nawet budzika nastawiać. W końcu mam dzieci, które sprawy takie jak budzenie rodziców mają zaprogramowane w pamięci jedynie do odczytu (chciałem napisać w ROMie, ale chyba by było za bardzo geekowsko). W spaniu nie ma niby nic złego, a jednak. Nie dość, że była to godzina albo półtorej wyrwane z dnia to jeszcze po przebudzeniu potrzebny był czas na dojście do siebie. Poza tym, czułem że jest to łatanie problemu krótkiego snu w nocy.

Eksperyment
Od początku października więc zdecydowałem, że wywalam ze swjego życia te dwie rzeczy. Pustkę jednak należy czymś zapełnić. Życie nie znosi pustki. Pustka w życiu, nie jest wypełniona powietrzem. Pustka w życiu to próżnia, która tylko czeka na jakieś rozszczelnienie, żeby wessać coś do środka. Potwierdza to również złota zasada zmiany nawyków. Nawyków nie da się po prostu usunąć, trzeba je czymś zastąpić.

Jeśli chodzi o wieczory to sprawa rozwiązała się splotem okoliczności. Od jakiegoś czsu mam postanowienie pisania 500 słów dziennie, bez względu na to czy jest to blog post, książka, czy jakieś bzdury do szuflady. Trzeba napisać i już. Jak wspomniałem kiedyś wcześniej, robiłem to głównie wieczorami. Pomyślałem sobie też, że skoro już piszę, to dlaczego nie robić tego za pieniądze? Ogłosiłem się zatem na jednym z portali freelancerskich, że mogę coś komuś napisać lub przetłumaczyć. Przez miesiąc nikt się nie odzywał, aż nagle wpadło jedno zlecenie. Później drugie. Później trzecie, czwarte i piąte. Zacząłem robić je wieczorami, wtedy kiedy dawniej oglądałem telewizję. Sztywno zdefiniowane terminny oddania pracy dodatkowo mobilizują, żeby robotę wykonać. Tym samym znalazłem wieczorne zajęcie, które wspomaga moje szlifowanie pisania a dodatkowo jest źródłem dodatkowego dochodu.

Przez miesiąc pracy w ten sposób, doliczając do tego kilkanaście godzin poza wieczorami, zarobiłem 1000 zł.

Jakby doliczyć jeszcze do tego różnicę w poborze prądu pomiędzy macbookiem a telewizorem to wyjdzie może i 1030zł ;).
Ze spaniem natomiast radzę sobie na trzy sposoby. Po pierwsze staram się nie siedzieć dłużej niż do północy, co daje mi ok. 7h snu w nocy. Statystycznie, bo przy dzieciach nic nie ma na stałe. Zdarza się, że pomylą noc z dniem albo urządzają migracje ludności pomiędzy własnym pokojem a pokojem rodziców. Drugi sposób to taki, że piję małą kawę po południu. To chciałbym wyeliminować, bo jest to zastąpienie jednego złego nawyku, drugim ;). Trzeci sposób to taki, że senność w tych godzinach często bierze się ze zwykłego znużenia. Staram się wtedy porobić coś innego, co wybije mnie z monotonii. Tak czy inaczej, zysk jest taki, że więcej śpię w nocy a za dnia mam nieco więcej czasu.

Ciekawym jest jeszcze fakt, że jest to ostani eksperyment, którego nie przestrzegam bezwzględnie, a mimo to się go trzymam. Pozostałe eksperymenty traktowałem binarnie. Jeśli choć raz złamałem swoje postanowienie, to kończyłem eksperyment z łatką“failed“ (zdarzyło mi się w trzecim kwartale, pierwsze dwa kwartały były spełnione). Miałem tak, że jak raz złamałem swoje postanowienie, to szybko następował drugi raz, i później postanowienie się sypało. Tym razem byłem w stanie bardzo sporadycznie włączyć tv (na Azję Eksperess jedynie) albo przespać się po południu (jak kładłem syna, to żeby mu pokazać jak to się robi) a mimo to nie stawało się to normą i nie uznałem tego za fail. Może więc poprzednie 3 eksperymenty dały mi coś trwałego.

To chyba tyle. Czy po tych czterech eksperymentach jestem na tyle silny, by w 2017 zrobić sobie postanowienie roczne? Chyba nie, ale myślę, że półroczne jest dla mnie teraz do zrobienia. Zastanawiam się też, czy postanowienie ma polegać na nie robieniu jakiejś rzeczy, czy też na robieniu jakiejś rzeczy. Oba te aspekty są równie ważne. Liczy się zarówno to, co robisz jak i to, czego nie robisz. W obu postanowieniach też trudno jest wytrwać. Ale trening czyni mistrzem.

Oto, czego nauczyły mnie te 4 eksperymenty.

I. Dopasować czas eksperymentu do własnych możliwości (można zacząć od tygodnia, czy miesiąca i stopniowo wydłużać czas przy kolejnych).

II. Wziąć coś ambitnego, stanowiącego wyzwanie, a nie rzecz, której i tak się nie robi/robi.

III. Jak nie ma się wprawy, to przestrzegać zakazu BEZWZGLĘDNIE – nic nie może usprawiedliwić odstępstwa od zasady w czasie trwania eksperymentu.

]]>
http://mino.lv/wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu/feed/ 3
Jest taki moment… moment próby http://mino.lv/jest-taki-moment-moment-proby/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=jest-taki-moment-moment-proby http://mino.lv/jest-taki-moment-moment-proby/#disqus_thread Wed, 23 Nov 2016 16:54:51 +0000 http://mino.lv/?p=210 Niektórzy mówią, że życie składa się z momentów i myślę, że może być w tym wiele racji. Są takie momenty, które łączą się w dłuższe chwile, ale są też i takie, które trwają kilka sekund a są dla nas naprawdę ważne. Choć bywają trudne, bo określają one kim jesteśmy. A nie zawsze godzimy się z tym, kim jesteśmy (dlatego wszelkiego rodzaju testy psychologiczne podlegają często myśleniu życzeniowemu – wypełniający pisze jak chciałby, żeby było a nie jak faktycznie jest).

Mt Cook nie jest szczególnie wysoki, choć jest to najwyższy szczyt w Nowej Zelandii. Mierzy 3724 m nad poziom morza i otoczony jest lodowcami. Grupa wspinaczy szła wytyczoną trasą ku jego szczytowi. Wycieczkę zaplanowali dużo wcześniej, przyjechali do Nowej Zelandii, opłacili przewodnika, tragarzy, pozwolenia, sprzęt. Na kilka miesięcy przed wejściem przygotowywali się intensywnie do zdobycia tego szczytu. Powyżej poziomu, w którym zaczynały się mrozy, napotkali na swojej drodze człowieka. Siedział przemarznięty do kości i nie miał siły iść w dół. Grupa zdecydowała jednak, że pójdą na szczyt, tak jak zaplanowali a mężczyźnie pomogą w drodze powrotnej. Ekipa wchodząca wyszła z założenia, że w górach każdy jest zdany wyłącznie na siebie i za siebie odpowiada (na rękę takie myślenie). Po jakimś czasie faktycznie wracają i faktycznie ponownie spotykają mężczyznę. Z tą jedną różnica, że mężczyzna już nie żyje. Zamarzł.

Są takie momenty w życiu, że bardzo trudno jest wykonać pewną akcję. Niektórzy ludzie mówią, że chętnie wspomagaliby różne charytatywne instytucje finansowo, jak tylko mieliby trochę więcej pieniędzy. Inni twierdzą, że chętnie by pomogli komuś, gdyby tylko mieli więcej czasu. Jeszcze inni pobawiliby się z dziećmi, gdyby nie fakt, że są potwornie zmęczeni.

Albo klasyk. Jedziesz rano samochodem do pracy i już wiesz, że jesteś spóźniony na spotkanie. Czy dajesz sobie wtedy przyzwolenie na to, że akurat w tej danej chwili nie wpuszczasz samochodów z innego pasa przed siebie? Normalnie to robisz, ale akurat w tej sytuacji mówisz: mam prawo go nie wpuścić, dziś ja się spieszę. Albo czasem znajdziesz się w kiepskiej sytuacji finansowej. Może nie dostałeś premii, na którą liczyłeś, może zostałeś zwolniony z pracy. Chciałbyś dać na jakąś fundację, ale nie dajesz. Mówisz sobie: „w tej chwili to ja potrzebuję pieniędzy“. Albo jesteś zmęczony po całym dniu i ktoś prosi Cię o pomoc. Odmawiasz. Dajesz sobie do tego prawo, bo „dziś to ja potrzebuję, żeby mnie ktoś wyręczył“.

To są te momenty w życiu, które wystawiają Twoje wartości na prawdziwą próbę. Nie jest problemem dać komuś trochę kasy, jeśli ma się jej tyle, że nie zauważy się, że się dało. Nie jest problemem wpuścić kogoś przed siebie samochodem, jeśli i tak nie zrobi to różnicy, bo jak dojedziesz na miejsce to i tak będziesz musiał czekać. Nie jest problemem komuś pomóc, jak nie ma się nic lepszego do roboty i w zasadzie się trochę człowiek nudzi. I choć sam akt wykonania czegoś jest dla drugiej osoby taki sam (bo w obu przypadkach pomożesz), to chodzi o nieco inne wartości. To robi różnicę dla nas samych.

Przebiegłem w życiu kilka maratonów. Mówi się, że maraton zaczyna się po 30 kilometrze. Czasem zaczyna się nawet po 35 km. Ci co nigdy nie biegli maratonu nie zrozumieją jak można przebiec 35 km i nie przebiec tych ostatnich 7 km? Zauważam tu pewną analogię. Po 35 km organizm jest tak wyczerpany, że przebiegnięcie tych ostatnich 7 km to jest NAPRAWDĘ walka ze sobą. To jest moment próby. Nie jest problemem przebiec 7 km „na świeżo“. Ale przebiec 7 km gdy w ciągu ostatnich 3h cały czas biegłeś, straciłeś ponad 3000 kalorii (czyli więcej niż dzienna suma kalorii ze wszystkich posiłków dorosłego człowieka) i jesteś potwornie zmęczony – to jest coś. Odległość zaledwie kilku kilometrów oddziela biegacza od maratończyka, oddziela normalną rzecz od ponadprzeciętnego wyczynu.

Moment próby. Nie polega on na tym, by robić coś wtedy, kiedy Ci nie zależy. Polega na tym, żeby robić coś, jak w danej chwili zależy Ci na czymś innym.

Ktoś może zapytać jak się ma to do tego, że najpierw samemu trzeba być szczęśliwym i w dobrej kondycji, żeby móc pomagać innym. Co z twierdzeniem, że samemu trzeba stać dobrze na dwóch nogach, by mieć siłę nieść pomoc?

Odpowiedź jest dość prosta (jak większość rzeczy, gdy się ich nie komplikuje). To właśnie dzięki takim momentom stajesz się silniejszy i szczęśliwszy. To właśnie takie momenty są dla Ciebie. To one tworzą Twoje wartości o to, kim jesteś. A im wyżej jest poprzeczka, im trudniejsza jest próba, tym mocniejszy stajesz się na przyszłość. Bo sokoro zrobiłeś jakąś rzecz pomimo bardzo niesprzyjajacych warunków, to zrobisz ją z łatwością w każdych innych warunkach. Z drugiej zaś strony czasem zbyt łatwo ulegamy iluzji naszych potrzeb lub traktujemy je jako wymówkę do kultywowania prokrastynacji.

Kwestia wyboru czy chcesz być człowiekiem, który zdobył Mt Cook i nie skorzystał z pomocy człowiekowi w potrzebie, czy też taka osobą, która nigdy go nie zdobyła ale uratowała komuś życie. Czy wolisz spóźnić się 5 minut na spotkanie w pracy i nie pomóc komuś, kto potrzebuje zmienić pas ruchu, czy też spóźnić się 7 minut i mu pomóc. Zastanów się nad wartością obu tych wyborów dla Ciebie. Bo chodzi o Ciebie, nie o tych którym pomagasz.

]]>
http://mino.lv/jest-taki-moment-moment-proby/feed/ 0