eksperyment – mino.lv http://mino.lv Blog o samorozwoju, eksperymentach i poszerzaniu horyzontów. Fri, 10 Apr 2020 19:52:56 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.6.14 Gry mobilne – przerwa na 90 dni http://mino.lv/gry-mobilne/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=gry-mobilne http://mino.lv/gry-mobilne/#disqus_thread Thu, 02 Apr 2020 18:28:11 +0000 http://mino.lv/?p=309 Gry mobilne

Gry, takie w karty, komputerowe, czy planszowe są forma aktywnej rozrywki, w której trzeba myśleć, angażować się, ulepszać swoje umiejętności. Wiele gier ma pozytywny wpływ na samopoczucie i na rozwój intelektualny, koordynacje wzrokowo ruchowa, szybkość podejmowania decyzji. Jest dużo badań wskazujących iż gry wpływają pozytywnie na stress, wspomagają umiejętność skupienia się oraz budują na motywacje. Gry potrafią też pozytywnie walczyć z depresją. Czasami, potrafią działać na nas jako forma medytacji.

Całkiem niedawno siedziałem w domu, na kanapie, otwierałem prototypy gier i w nie po prostu grałem. Patrząc z boku, można by rzec, że się dobrze bawię. Przyglądając się z bliska: to moja praca. Jestem wykładowcą akademickim który prowadzi zajęcia z budowania i projektowania gier (między innymi). Grając w gry oceniałem i sprawdzałem prace studentów.

Nie gram dużo, więcej czasu spędzam na programowaniu, niż na sprawdzaniu nowych gier, pomysłów, zabawie. Ale czasami coś mnie wciągnie.

Podobne pozytywne efekty które dają gry można uzyskiwać w inny sposób, i głównie z tego właśnie powodu postanowiłem zrobić eksperyment: nie będę grał w gry mobilne przez 90 dni. W zamian, mam nadzieję że spędzę więcej czasu grając w karty i gry planszowe z rodzinka.

Zobaczymy czy się uda. Okres kwarantanny sprzyja temu postanowieniu

]]>
http://mino.lv/gry-mobilne/feed/ 0
Wyzwanie 90 dni: nie oglądam TV, nie śpię po południu http://mino.lv/wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu http://mino.lv/wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu/#disqus_thread Wed, 14 Dec 2016 17:32:49 +0000 http://mino.lv/?p=217 To czwarty tego typu eksperyment w tym roku. Moim postanowieniem na rok 2016 było wykonanie 4 eksperymentów, polegających na tym, że przez kolejne kwartały roku, zaczynając od 1 stycznia, nie będę robił jakiejś rzeczy, którą zwykle robiłem.

Początkowo chciałem zrobić sobie roczny eksperyment absolutnego nie picia alkoholu. Pomimo faktu, że trunki spożywam raczej okazjonalnie, to byłem przekonany, że nie wytrwam w tym postanowieniu cały rok. Nie mam na tyle wyćwiczonej silnej woli. Bo z tą wolą jest tak jak z mięśniem, trzeba to ćwiczyć. Postanowiłem więc podejść do tematu bardziej obiektywnie i tym samym stanęło na trzymiesięcznych okresach, lub jak kto woli na 90 dniach.

Po co to wszystko?
Bo eksperymentowanie na sobie to fajna zabawa.
Bo „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono“. (Szymborska)
Bo silna wola i jej ćwiczenie rzutuje na wszystkie aspekty życia.

A plan na ostatni kwartał roku był (jest!) prosty: koniec z oglądaniem telewizji i koniec z drzemkami po południu. Wiem, wiem. Pewnie niektórzy z Was właśnie o tym marzą, aby sobie pospać po południu albo wieczorkiem obejrzeć telewizję. No ale tak już jest ten świat zbudowany, że chcemy to, czego nie mamy, a jak coś mamy to tego nie chcemy.

Pomimo, iż oficjalnie eksperyment ciągle trwa, to postanowiłęm opisać go już teraz, bo już teraz widać jego skutki.

Oglądanie TV
Wyrobiłem sobie taki nawyk, że wieczorem, po całym dniu pracy i zabawy z dziećmi, kiedy w końcu położyliśmy je spać, siadałem przed telewizorem jedząc kolację. W niektóre dni najpierw biegałem (polecam bieganie o tej porze po Wielkopolskim Parku Narodowym bez latarki – wykręca się lepsze czasy, gdy zaszeleści coś w krzokach) a później jadłem kolację i siadałem przed TV. Tłumaczyłem to sobie tak, że skoro pracuję głową i do tego ogarniam kilkuletnie dzieci w ciągu dnia, to należy mi się chwila niewyczerpującej umysłowo rozrywki. Relaks taki. Pomysł dobry, jednak w praktyce nieco zwodniczy. Szybko bowiem okazywało się, że TV włączone na czas kolacji przeciągało się do 2h, po których już w ogóle się nic nie chciało. Zresztą był to już czas, żeby powoli kłaść się do łóżka, gdzie (o zgrozo!) musiałem walnąć jeszcze swoje 500 słów. Postanowiłem więc wyeliminować to telewizyjne dziadostwo i pożeracza czasu.

Popołudniowa drzemka
Ze snem każdy ma inaczej. Jedni wstają wcześnie i wcześnie chodzą spać. Inni siedzą do późna ale rano bez kawy to nawet nie podchodź. Jeszcze inni potrzebują zdrzemnąć sie po południu. Inni nigdy nawet nie słyszeli o takim wynalazku. Ja, prawdopodobnie w genach, odziedziczyłem popołudniowe spanie. Odkąd pamiętam, w rodzinnym domu było to powszechnie przez domowników praktykowane. Godzinka na regenerację. Ja sam często to robiłem, szczególnie teraz jak pracuję z domu. Tym bardziej, że częściej niż zwykle siedziałem do późna, a rano nie trzeba nawet budzika nastawiać. W końcu mam dzieci, które sprawy takie jak budzenie rodziców mają zaprogramowane w pamięci jedynie do odczytu (chciałem napisać w ROMie, ale chyba by było za bardzo geekowsko). W spaniu nie ma niby nic złego, a jednak. Nie dość, że była to godzina albo półtorej wyrwane z dnia to jeszcze po przebudzeniu potrzebny był czas na dojście do siebie. Poza tym, czułem że jest to łatanie problemu krótkiego snu w nocy.

Eksperyment
Od początku października więc zdecydowałem, że wywalam ze swjego życia te dwie rzeczy. Pustkę jednak należy czymś zapełnić. Życie nie znosi pustki. Pustka w życiu, nie jest wypełniona powietrzem. Pustka w życiu to próżnia, która tylko czeka na jakieś rozszczelnienie, żeby wessać coś do środka. Potwierdza to również złota zasada zmiany nawyków. Nawyków nie da się po prostu usunąć, trzeba je czymś zastąpić.

Jeśli chodzi o wieczory to sprawa rozwiązała się splotem okoliczności. Od jakiegoś czsu mam postanowienie pisania 500 słów dziennie, bez względu na to czy jest to blog post, książka, czy jakieś bzdury do szuflady. Trzeba napisać i już. Jak wspomniałem kiedyś wcześniej, robiłem to głównie wieczorami. Pomyślałem sobie też, że skoro już piszę, to dlaczego nie robić tego za pieniądze? Ogłosiłem się zatem na jednym z portali freelancerskich, że mogę coś komuś napisać lub przetłumaczyć. Przez miesiąc nikt się nie odzywał, aż nagle wpadło jedno zlecenie. Później drugie. Później trzecie, czwarte i piąte. Zacząłem robić je wieczorami, wtedy kiedy dawniej oglądałem telewizję. Sztywno zdefiniowane terminny oddania pracy dodatkowo mobilizują, żeby robotę wykonać. Tym samym znalazłem wieczorne zajęcie, które wspomaga moje szlifowanie pisania a dodatkowo jest źródłem dodatkowego dochodu.

Przez miesiąc pracy w ten sposób, doliczając do tego kilkanaście godzin poza wieczorami, zarobiłem 1000 zł.

Jakby doliczyć jeszcze do tego różnicę w poborze prądu pomiędzy macbookiem a telewizorem to wyjdzie może i 1030zł ;).
Ze spaniem natomiast radzę sobie na trzy sposoby. Po pierwsze staram się nie siedzieć dłużej niż do północy, co daje mi ok. 7h snu w nocy. Statystycznie, bo przy dzieciach nic nie ma na stałe. Zdarza się, że pomylą noc z dniem albo urządzają migracje ludności pomiędzy własnym pokojem a pokojem rodziców. Drugi sposób to taki, że piję małą kawę po południu. To chciałbym wyeliminować, bo jest to zastąpienie jednego złego nawyku, drugim ;). Trzeci sposób to taki, że senność w tych godzinach często bierze się ze zwykłego znużenia. Staram się wtedy porobić coś innego, co wybije mnie z monotonii. Tak czy inaczej, zysk jest taki, że więcej śpię w nocy a za dnia mam nieco więcej czasu.

Ciekawym jest jeszcze fakt, że jest to ostani eksperyment, którego nie przestrzegam bezwzględnie, a mimo to się go trzymam. Pozostałe eksperymenty traktowałem binarnie. Jeśli choć raz złamałem swoje postanowienie, to kończyłem eksperyment z łatką“failed“ (zdarzyło mi się w trzecim kwartale, pierwsze dwa kwartały były spełnione). Miałem tak, że jak raz złamałem swoje postanowienie, to szybko następował drugi raz, i później postanowienie się sypało. Tym razem byłem w stanie bardzo sporadycznie włączyć tv (na Azję Eksperess jedynie) albo przespać się po południu (jak kładłem syna, to żeby mu pokazać jak to się robi) a mimo to nie stawało się to normą i nie uznałem tego za fail. Może więc poprzednie 3 eksperymenty dały mi coś trwałego.

To chyba tyle. Czy po tych czterech eksperymentach jestem na tyle silny, by w 2017 zrobić sobie postanowienie roczne? Chyba nie, ale myślę, że półroczne jest dla mnie teraz do zrobienia. Zastanawiam się też, czy postanowienie ma polegać na nie robieniu jakiejś rzeczy, czy też na robieniu jakiejś rzeczy. Oba te aspekty są równie ważne. Liczy się zarówno to, co robisz jak i to, czego nie robisz. W obu postanowieniach też trudno jest wytrwać. Ale trening czyni mistrzem.

Oto, czego nauczyły mnie te 4 eksperymenty.

I. Dopasować czas eksperymentu do własnych możliwości (można zacząć od tygodnia, czy miesiąca i stopniowo wydłużać czas przy kolejnych).

II. Wziąć coś ambitnego, stanowiącego wyzwanie, a nie rzecz, której i tak się nie robi/robi.

III. Jak nie ma się wprawy, to przestrzegać zakazu BEZWZGLĘDNIE – nic nie może usprawiedliwić odstępstwa od zasady w czasie trwania eksperymentu.

]]>
http://mino.lv/wyzwanie-90-dni-nie-ogladam-tv-nie-spie-po-poludniu/feed/ 3
Jedno pytanie, jakie zadałem sobie po utracie pracy http://mino.lv/jedno-pytanie-jakie-zadalem-sobie-po-utracie-pracy/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=jedno-pytanie-jakie-zadalem-sobie-po-utracie-pracy http://mino.lv/jedno-pytanie-jakie-zadalem-sobie-po-utracie-pracy/#disqus_thread Wed, 21 Sep 2016 09:34:36 +0000 http://mino.lv/?p=141 Chcę dziś podzielić się z Wami jednym pytaniem, które sobie zadałem po stracie pracy. Wcześniej jednak opiszę Wam kontekst całej sytuacji.

Już od jakiegoś czasu sprawy szły coraz gorzej. Kredyt hipoteczny nie dość, że zżerał lwią część naszych dochodów to sytuacja franka szwajcarskiego wcale nie stawała się lepsza. Bank domagał się coraz to nowych dopłat do i tak już złodziejskich odsetek, które zdążył z nas przez ostatnie lata zedrzeć. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że babcię namówił ktoś na chwilówkę, którą my musieliśmy za nią spłacić, zanim pod jej dom podjechałoby czarne BMW. Na zawsze pożegnalibyśmy się z pyszną szarlotką i zacerowanymi skarpetami (choć fakt, zostałoby mieszkanie, które rozwiązałoby część naszych problemów).

W tym okresie, moja żona Marysia była w dziewiątym miesiącu ciąży, z naszą trzecią pociechą. Miała przydarzyć się nam miła odmiana w postaci chłopczyka, po wcześniejszych dwóch córkach. Co prawda mieliśmy sporo rzeczy już przygotowanych dla malucha, po starszym rodzeństwie, ale ciągle było sporo wydatków. Mieliśmy już na stanie łóżeczko ze szczebelkami, śpioszki, butelkę ze smoczkiem i wanienkę. Niestety artykułów higienicznych po starszych siostrach nie odziedziczył. Trzeba było więc zaopatrzyć się w pieluchy, wilgotne chusteczki, patyczki do uszu, emulsję do kąpieli a o modyfikowanym mleku to nawet nie chcę za bardzo wspominać.

Dzięki wprowadzonej ścisłej polityce oszczędzania pięniędzy w domowym budżecie ciągle udawało nam się wiązać koniec z końcem. W końcu oboje mieliśmy jako taką pracę i stałe wynagrodzenie. Jak zwykli to mawiać lekarze, sytuacja była trudna ale stabilna. To miało się wkrótce zmienić.

U mnie w pracy już od jakiegoś czasu sytuacja była napięta. Wieść korytarzowa głosiła, że „szykują się jakieś zmiany“ ale zarząd, jak to miał w zwyczaju, milczał i nie do końca było wiadomo co to za zmiany. Na wszelki wypadek jednak wszyscy zaczęli się już bać a sama plotka z dnia na dzień urastała do rangi armageddonu. Próbowałem się od tego odcinać i robić swoją robotę ale nie sposób było uniknąć tego wisielczego nastroju, jaki panował dookoła. Wkrótce zaczęły napływać coraz to dokładniejsze „przecieki“, z których wynikało, że jednak będą zwolnienia. Swoją drogą nie wiem, w jaki sposób szeregowi pracownicy wchodzą w posiadanie takich informacji. Skoro są one niejawne i zarząd nie wydaje oficjalnego komunikatu, to znaczy, że na „Cxx level“ musza pracować jacyś plotkarze (podejrzewam tych, co palą – podobno „na fajce“ zawsze się można czegoś dowiedzieć – nie palę, więc do zweryfikowania).

Stało się. Pewnego słonecznego dnia, dyrektor zaprosił mnie do salki konferencyjnej, w której, po wejściu, ku mojemu zdziwieniu, zobaczyłem wiele znajomych twarzy. To byli koledzy z mojego działu, z którymi od lat ramię w ramię stawiałem czoła codziennym wyzwaniom. Tego dnia jednak nie byli tacy radośni, jakich pamiętam ich ze wspólnych wyjazdów integracyjnych. Wiedzieli co się święci.

Po krótkiej rozmowie każdy z nas dostał wypowiedzenie. Że niby cięcie kosztów, że niby redukcja etatów, itp. Ale ja słyszałem te tłumaczenia już jakby z oddali, jakby odgłos znikającego gdzieś pociągu. Coraz ciszej i ciszej. To było jak uderzenie obuchem w tył głowy. Odciąłem się. Zecydowanie, w mojej sytuacji był to armageddon. Moje życie stanęło mi przed oczami a ja byłem pasywnym odbiorcą tego filmu.

Poczułem smutek, złość, rozczarowanie. Sam nie wiem do końca co wtedy czułem. Wiedziałem jedynie, że jeśli zaraz nie wyjdę z tej sali, to zwariuję. Wyszedłem przed budynek firmy i stałem tam przez dłuższą chwilę. Pomimo trudności próbowałem oddychać głęboko, łapiąc w płuca świeże powietrze. W ustach miałem gumę do żucia, która kompletnie straciła w tej chwili smak, więc wyplułem ją na trawę. Mimochodem spojrzałem, że spadła obok kapsla, który już tam leżał. Zwykły kapsel od butelki po piwie.

I wtedy zadałem sobie to pytanie.

Czy ktoś jeszcze, w świecie technologii i wszechobecnych możliwości, pamięta jak grało się kiedyś w kapsle, ciągnąc wcześniej butem po piasku by zrobić dla nich tor wyścigowy?

]]>
http://mino.lv/jedno-pytanie-jakie-zadalem-sobie-po-utracie-pracy/feed/ 0
Mógł mieć iPhone 7 a ma… książkę! http://mino.lv/mogl-miec-iphone-7-a-ma-ksiazke/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=mogl-miec-iphone-7-a-ma-ksiazke http://mino.lv/mogl-miec-iphone-7-a-ma-ksiazke/#disqus_thread Tue, 20 Sep 2016 09:22:14 +0000 http://mino.lv/?p=137 Ta niewiarygodna historia wydarzyła się naprawdę…

Niby człowiek przy zdrowych zmysłach, niby inteligentny, rozumny. Sąsiedzi twierdzą, że zawsze mówi „Dzień dobry“. A tu taka decyzja. Miał do wyboru nowiutkiego iPhone 7 (w niespotykanej dotąd wersji Jet Black) a wybrał własną książkę…

Dziś krótka historia na temat mojej książki i skąd wzięła się spora luka czasowa w pisaniu postów na blogu.

Jakiś czas temu wymyśliłem sobie, że napiszę książkę. Pomysł wziął się stąd, że kilka tygodni wcześniej prowadziłem, wraz z koleżanką, szereg warsztatów z Informacji Zwrotnej. Chcieliśmy dać ludziom garść wiedzy o tym jak dawać i przyjmować feedback oraz o tym jak mogą reagować ludzie w takich sytuacjach. Zebraliśmy sporo pozytywnych komentarzy na temat warsztatu i my sami mieliśmy poczucie, że uczestnicy dostali od nas coś wartościowego, co mogą wykorzystać w swojej pracy czy życiu osobistym. Z niewielkiego skryptu, który napisałem na potrzeby warsztatu zrodził się (w bólach – dosłownie, książkę pisałem na stojąco) podręcznik o feedbacku, nazwany Master The Feedback and make difficult conversations easier.

Pomyślałem sobie, że jest to coś, co może przydać się ludziom nie tylko w korporacjach, gdzie feedback stał się bezużytecznym buzzwordem, ale i w codziennych relacjach. W rozmowie z partnerem, rodzicem czy dzieckiem wcześniej czy później zmierzymy się z wypowiedzią dotyczącą ich lub naszego zachowania. Warto wiedzieć jak robić to dobrze, by powiedzieć swoje zdanie ale nie urazić przy tym najbliższych. Chodzi też o to, by to co mówimy osiągnęło pożądany efekt. Zwracamy komuś uwagę po to, by zmienił swoje zachowanie, nie zaś po to by wzbudzić kłótnię (choć i takie intencje też się zdarzają).

Nie podszedłem do tego projektu wielkimi kalkulacjami czy badaniami rynku. To było raczej

Biznes plan czy pójście na żywioł

i czekanie co się wydarzy. Nie wiedziałem co dzięki temu będzie możliwe. Ale wierzyłem, że nawet jeśli się to nie skalkuluje, to warto to zrobić.

Napisanie książki, zlecanie i weryfikowanie różnych zadań z nią związanych, i promocja pochłonęły trzy miesiące. Przez ten czas nie tylko pisałem, ale przede wszystkim dużo się uczyłem. Nie rozmawiałem przed tym z nikim, kto przeszedłby tą drogę i dał wskazówki co robić, gdy publikuje się książkę. Do wszystkiego doszedłem sam, czytając i doświadczając na własnej skórze. Jeśli wykorzystam zdobytą w ten sposób wiedzę, to pewnie będzie to cenniejsze niż samo wydanie.

Wydanie swojej książki oczywiście kosztuje, stąd też wziął się tytuł tego artykułu (starałem się użyć stylu gazety „Fakt“, ale wiem że ciągle jestem za cienki w uszach by im dorównać chwytliwością nagłówków, przepraszam). Koszty są wyższe, jeśli robi się to po raz pierwszy. Wraz ze zdobywanym doświadczeniem można te wydatki nieco przyciąć. Nie wiedziałem, czy ksiażka będzie się sprzedawać, czy zarobię sto, tysiąć czy milion złotych. Ale chciałem podjąć to ryzyko, spróbować, wiedzieć jak to jest, mieć własny produkt. Chciałem poczuć ten dreszczyk emocji, kiedy wypuszczasz coś na rynek i obserwujesz co się dalej z tym dzieje. Czy wtopiłeś, czy też produkt będzie viral a Ty staniesz się milionerem. Ciekawe doświadczenie.
Tytuł artykułu jest trochę przewrotny. Porusza ważną kwestię wydawania oraz inwestowania. Ale to już temat zdecydowanie na kolejny artykuł.

Chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy kupili, przeczytali, napisali review lub w inny sposób wsparli tę inicjatywę. Każdy taki gest jest dla mnie bardzo ważny, bo definiuje sens wydania tej książki. Dzięki.

]]>
http://mino.lv/mogl-miec-iphone-7-a-ma-ksiazke/feed/ 0
Eksperyment Abstynencja: ALKOHOL w 90 dni http://mino.lv/eksperyment-abstynencja-alkohol-w-90-dni/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=eksperyment-abstynencja-alkohol-w-90-dni http://mino.lv/eksperyment-abstynencja-alkohol-w-90-dni/#disqus_thread Fri, 16 Sep 2016 09:56:43 +0000 http://mino.lv/?p=127 Na początku tego roku postanowiłem, że będzie to rok eksperymentów. W szczególności chciałem zrobić kilka 90 dniowych abstynencji od różnych rzeczy. Powody były trzy:

1. ćwiczyć silną wolę, która przydaje się w innych aspektach życia

2. zresetować poziom zadowolenia z danej rzeczy

3. zaspokoić ciekawość tego, co może się wydarzyć

Pierwszym eksperymentem była KAWA. W drugim kwartale postanowiłem spróbować z ALKOHOLEM. Ten drugi wynalazek ludzkości piję okazjonalnie i jest to najczęściej piwo lub wino. Wiedziałem jednak, że w okresie kwiecień, maj, czerwiec będzie to wyzwanie szczególne. Robi się ciepło, są majówki, pierwsze grille i zimne piwo jakoś nierozłącznie mi się z tym kojarzy. To właśnie dlatego zdecydowałem się zrobić ten eksperyment w tym okresie. Zimą mógłby nie być dla mnie takim wyzwaniem.

Zasada była prosta. Przez 3 miesiące a ściślej 90 dni nie tykam się alkoholu, ani łyczka, ani nawet spróbować. Nic. Trzymam się po prostu od niego z daleka.

Aby lepiej wytrwać w postanowieniu, odpaliłem sobie na telefonie licznik, mówiący o tym, ile dni zostało jeszcze do końca eksperymentu. Do tego celu wykorzystałem taki widget na Androida, ale wiem że są dziesiątki innych podobnych aplikacji.

Poniżej moje spostrzeżenia z abstynencji.

Temat alkoholu wciąż wzbudza dużo emocji.
To zadziwiające jak ludzie reagują na to, że nie pijesz alkoholu. Jak jesteś w ciąży i powiesz, że nie pijesz, to jest wszystko ok. Jak powiesz, że nie pijesz, bo religia Ci nie pozwala, to jest wszystko ok. Ale, jak powiesz, że nie pijesz, bo tak sobie postanowiłeś, to zdziwienie innych osób nie zna czasem granic. Z miejsca dostajesz łatkę dziwaka i ludzie zastanawiają sie co z Tobą nie tak. Każdemu z osobna musisz tłumaczyć, co stoi za Twoją „ekscentryczną“ decyzją. Czasem, daję słowo, lepiej byłoby mówić, że jest się trzeźwiejącym alkoholikiem, żeby ludzie przestali pytać i proponować „jedno piwko“. Myślę jednak, że to kwestia czasu. Dziesięć czy piętnaście lat temu ludzie tak samo reagowali na to, że ktoś nie je mięsa. Dziś, jak ktoś przyzna się do tego w towarzystwie, to nie wzbudza już takich emocji. Stało się to normą, że część osób je a część nie je. Z alkoholem jak widać chyba trzeba jeszcze na to poczekać.

Rynek piwa bezalkoholowego w Polsce nie jest za bogaty.
Pamiętam, jak kiedyś podjechałem na pewną imprezę samochodem i zamówiłem przy barze pysznego, pszenicznego i BEZALKOHOLOWEGO Paulanera. Nie jakieś tam 0,5% alkoholu. Zero. A smakował bardzo dobrze. Teraz więc, podczas trwania eksperymentu zacząłem poszukiwać piwa bezalkoholowego i tu szybko okazało się, że rynek w Polsce za bogaty w tym temacie nie jest. Owszem, jest kilkanaście słodkich napojów, szumnie nazwanych piwem bezalkoholowym, ale piwa bezalkoholowego o smaku zbliżonym do normalnego i mającego faktycznie 0% alkoholu to ze świeczką szukać. Owszem, w niektórych marketach można dostać, ale w pubach to istna tragedia. A szkoda, bo piwo bezalkoholowe w kuflu z wyglądu nie różni się niczym od alkoholowego, więc zdecydowanie mniej ludzi interesuje się tym co pijesz. Sprawa wygląda inaczej, jak siedzisz ze szklanką coli, wśród innych osób pijących złoty trunek.

Twój mózg uwielbia wystawiać Twoją silną wolę na próby.
Silna wolna miała swoje zawahania. W czasie trwania eksperymentu pracowałem nad jednym projektem i mój mózg podsunął mi znakomity pomysł. Pomyślałem, że warto się jakoś nagradzać za kolejne, dobrze wykonane kroki milowe. A skoro był czas abstynencji, cóż byłoby większą nagrodą jak nie piwko :). I tak oto powstał w mojej głowie plan, by nagradzać się alkoholem za duże osiągnięcia. Szybko jednak zreflektowałem się, że jest to jedynie jeden z trików silnej woli, by tylko złamać swoje postanowienie. Zdecydowałem, że nie picie alkoholu przez 90 dni jest najważniejszym celem i zrezygnowałem z pomysłu zanim jeszcze wszedł w życie.

Działanie w pojedynkę jest fajne, działanie w grupie jeszcze lepsze.
Gdy startowałem z tym eksperymentem powiedziałem o nim koledze, Wojtkowi, który postanowił również zrobić sobie takie samo wyzwanie. Świadomość tego, że ktoś robi to co ja dodatkowo mnie motywowała. No bo jak by to wyglądało, że komuś zapodałeś pomysł, ten ktoś się męczy a Ty potajemnie popijasz browary. Można też było wymienić się doświadczeniami już po całym wydarzeniu. Warto jest więc robić takie „wyskoki“ jeszcze z kimś.

Nadrzędna zasada zwalnia z myślenia o drobnych rzeczach.
Ogólnie przyjęta zasada niepicia alkoholu zwolniła mnie z podejmowania drobnych decyzji. Jako, że mieszkam kawałek od centrum, to na przykład, za każdym razem gdy pojawiła się okazja spotkania z kimś w mieście, zastanawiałem się, czy pojechać samochodem. Zasada decyduje za Ciebie. Raz ustalona pozwala Ci wytłumaczyć nią Twoje zachowanie i uwolnić od dodatkowych rozmyślań. W tym wypadku, gdy ktoś w tym okresie zapraszał mnie na jakieś wieczorne wyjście to oczywistym było, że pojadę samochodem, bo przecież nie piję. W normalnej sytuacji zawsze zastanawiam się, co zrobić.

Lepszy sen i samopoczucie.
Zdarza mi się, szczególnie gdy jestem spragniony, wypić jedno piwo wieczorem. Nie jest to za mądre posunięcie dla mnie, gdyż alkohol dodatkowo mnie odwadnia. Budzę się więc następnego dnia z bólem głowy spowodowanym mniejszą ilością wody w organizmie. W okresie eksperymentu przerzuciłem się w takich przypadkach na piwa bezalkoholowe lub po prostu wodę. To znacznie poprawiło moje samopoczucie kolejnego dnia.

Polecam Ci spróbować drobnego eksperymentu odmawianiem sobie rzeczy, które lubisz robić. Tak po prostu. Zobacz co się wydarzy.

]]>
http://mino.lv/eksperyment-abstynencja-alkohol-w-90-dni/feed/ 0
Kiedy potrzebujesz spokoju, popracuj w lesie http://mino.lv/biuro-w-lesie-mozna/?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=biuro-w-lesie-mozna http://mino.lv/biuro-w-lesie-mozna/#disqus_thread Mon, 04 Apr 2016 20:46:06 +0000 http://mino.lv/?p=57 Do tej pory wydawało mi się, że jestem prawdziwym szczęściarzem, gdy siedziałem w klimatyzowanym biurowcu z wszelkimi wygodami. Była kawa, toaleta, stoły, wygodne krzesła. Wszystko zadbane i na wysokim poziomie.

Gdzie do cholery można w Poznaniu usiąść z lapkiem i popracować spokojnie kilka godzin? Oczywiście mając na uwadze fakt, że każda wydana złotówka skraca mój czas na ‘rozkręcanie biznesu’.

Szybkie rozejrzenie się po temacie dalo mi pewien obraz. Wynajęcie biura to wydatek rzędu kilkuset złotych miesięcznie. Podobnie jak coworking. Oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy. W obu minusem jest kwota, jaką co miesiąc trzeba wydać, nawet jak się nie zarabia. Potrzebowałem jakieś alternatywy. Pojechałem więc autem do lasu, na leśny parking, zaparkowalem, odpaliłem laptopa i zacząłem pracować.

Czego potrzebuję do pracy?

Kawa
Ekspres do kawy mam w domu. Rano robię kawę do kubka termicznego wielkości 400ml. Płynu wystarcza mi na kilka godzin. Temperatura też trzyma nieźle. Inwestycja w kubek jest niewielka a w moim przypadku zerowa. Posiadałem już taki w swoich domowych zasobach. Uwaga na bardzo tanie kubki „termiczne“. Często ani to kubek ani termiczny. Wyleje się w plecaku a do tego nie trzyma ciepła. Ja mam Contigo (nie pamiętam modelu), wrzucam do plecaka i nie martwię się, że coś się zamoczy. Temperaturę też w miarę trzyma, choć mam wątpliwości co do reklamowanych 7 godzin.

Jedzenie
Mam dość szybką przemianę materii więc potrzebuję jeść co kilka godzin. Do tej pory stołowałem się w firmowej stołówce bądź kupowałem gotowe kanapki po drodze do pracy. Teraz kanapki przygotowuję w domu, bo mam na to więcej czasu. Zabieram też coś słodkiego. Praca umysłowa jest świetnym spalaczem cukru we krwi a w okolicy nigdzie tego nie kupię.

Komputer
To zdecydowanie najdroższy wydatek, jaki musiałem dokonać. Do tej pory korzystałem z służbowego, teraz czas było zakupić własny. To, że będzie to Macbook nie ulegało wątpliwości odkąd 4 lata temu przesiadłem się na tą markę z peceta. Mnie osobiście pracuje się rewelacyjnie na tym sprzęcie. No i ma jedną niebagatelną zaletę. Bateria wytrzymuje mi dzień pracy. Jest to podstawowy czynnik „bycia wolnym“. Inaczej moje „biuro” musiałoby posiadać gniazdko, a to nieco ogranicza liczbę miejsc, w których mogę pracować. Teraz mogę pracować dosłownie wszędzie.

Internet
Bez Internetu jak bez ręki – musi być. I znów postawiłem na „wolność“. Podczas szukania biura zwracałem uwagę na to, czy jest Internet i jeśli nie, to jak go podłączyć. Było z tym bardzo różnie, ale najczęściej nie było Internetu w ogóle i trzeba było samemu podpisywać jakąś umowę na dostarczenie sieci pod wskaznay adres. Dałem sobie z tym spokój i poszedłem w LTE – Internet mobilny. Za ok. 30 zł na miesiąc mam 30GB bezprzewodowego Internetu gdziekolwiek jestem. No może nie gdziekolwiek. Wcześniej za pomocą Internetu na telefonie zrobiłem rekonesans czy w miejscach, gdzie potencjalnie bym pracował (tylko w tych poza Poznaniem – w dużych miastach zasięg przyjmuję za pewnik) będzie sieć. Nie ma z tym problemu. Do karty sim dokupiłem osobno ruter LTE. Zdecydowałem się na taki, który jak najdłużej trzyma zasilanie. Mój działa ok. 6h czyli wystarczająco, żeby pokryć większość dnia pracy. Poza tym, zawsze można doładować go w aucie po USB. Sam sprzęt to małe urządzenie, mniejsze niż przenośny dysk twardy.
Swoją drogą nie wiem co energetycznie wychodzi korzystniej – czy modem LTE na USB czy właśnie ruter LTE i łączenie się komputera po WiFi. W pierwszym przypadku komputer traci energię na Wifi, w drugim na zasilanie USB. Do zbadania. Ja nie wziąłem modemu, bo komputer mam często na kolanach i by mi zawadzał wystając z boku.

Miejsce do siedzenia
Tu sprawdza się albo auto albo drewniane ławeczki leśne. Ja obecnie częściej siedzę w aucie bo jest jeszcze za chłodno, by siedzieć na dworze 5-6h. Albo na fotelu kierowcy maksymalnie odsuniętym do tyłu albo na tylnych kanapach w poprzek.

Samochód to biuro jak każde inne. Czasem można z niego wyjść, przejść się po lesie i wrócić do pracy.

]]>
http://mino.lv/biuro-w-lesie-mozna/feed/ 0